wtorek, 17 września 2013

11.

Kiedy kierowca zaparkował pod moim blokiem chwyciłem torbę, wybiegłem z samochodu i pognałem do budynku. Nawet nie spojrzałem na windę, która stała gdzieś wysoko, wbiegłem na schody, przeskakując po trzy schodki i dopadłem do drzwi mojego mieszkania. Rzuciłem torbę w kąt i zabrałem kluczyki do mojego samochodu. I znów puściłem się biegiem po schodach, a później w stronę samochodu. Ruszyłem z piskiem opon i włączyłem się w uliczny ruch. Czekała mnie nieznośnie długa podróż. Przeklinałem głośno odległość, jaka dzieli Bełchatów i Kołobrzeg, przeklinałem wszystkie samochody, które niemiłosiernie wolno wiły się po drogach. Miałem gdzieś wszystkie nakazy, zakazy, ograniczenia i fotoradary. Chciałem jak najszybciej pokonać ponad czterysta kilometrów, które dzieliło mnie od Adelajdy. W myślach wyobrażałem sobie nasze spotkanie, zastanawiałem się, co jej powiem. Zmuszę ją, aby wsiadła ze mną do samochodu i pojechała do Bełchatowa. Nerwy i złe przeczucia, które tliły się gdzieś głęboko w moim sercu doprowadzały mnie do białej gorączki. Nerwowo bębniłem palcami o kierownicę, z wściekłością i szaleńczym oczekiwaniem wpatrywałem się w czerwone światło.
- Lubiła tańczyć, pełna radości tak, ciągle goniła wiatr, spragniona życia wciąż, zawsze gubiła coś... - usłyszałem ciche dźwięki piosenki, która popłynęła z radia, na które do tej pory nie zwracałem uwagi. Uderzyłem pięścią w wyłącznik i z piskiem opon ruszyłem, kiedy czerwone światło zmieniło się na zielone. Pozostały mi już niecałe dwie godziny. Byłem pewny, że pobiłem rekord, że jeszcze nigdy nikt nie przejechał tylu kilometrów w tak krótkim czasie. Ale uświadomiłem sobie, że dla niej zrobiłbym wszystko. Miałem głęboko gdzieś wszystkie mandaty, które przyjdzie mi zapłacić, miałem gdzieś ludzi, którzy pewnie jakoś dowiedzą się o tym wszystkim i zrelacjonują to na jakiś portalach internetowych czy na łamach gazet. Chciałem być już teraz jak najbliżej jej. Paradoksalnie; nie rozumiałem swoich obaw, przecież Kostka nie powiedziała mi nic, co mogło wywołać u mnie a ż tak czarne myśli. Kiedy pozostało mi już niecałe pół godziny do Kołobrzegu sięgnąłem po komórkę i wykręciłem numer, z którego wcześniej dzwoniła Kostka. Odebrała po kilku sygnałach.
- I jak? - spytała bez zbędnych powitań.
- Jestem już prawie w Kołobrzegu. Podaj adres. Co z nią?
- Ja nie wiem. Nie ma mnie w Kołobrzegu, nie mam nawet możliwości dojechać, dlatego dzwonię do ciebie. - powiedziała cicho i podała mi adres, który natychmiast wprowadziłem do GPS. - Błagam cię, sprawdź co z nią. Możesz uważać, że przesadzam, wyolbrzymiam, ale gdybyś znał sytuację... Robiłbyś tak samo.
Rozłączyłem się, bo wjechałem na bardziej ruchliwe ulice miasta i nie miałem możliwości prowadzić samochodu, wpisywać adresu do GPS-u i rozmawiać przez telefon jednocześnie. Jak na złość cały Kołobrzeg był cholernie zakorkowany i musiałem wykazać się nie lada cierpliwością i zwinnością, żeby dojechać na miejsce. Czym prędzej zaparkowałem pod małym domkiem jednorodzinnym i zacząłem gwałtownie naciskać dzwonek.
Cisza.
Dzwoniłem cały czas, nerwowo rozglądając się wokoło. Okna były zasłonięte, przez drzwi nie było słychać żadnych hałasów. Wydawałoby się, że dom jest pogrążony w śnie albo zupełnie pusty. Już traciłem resztki cierpliwości, kiedy moją uwagę przykuł mały kluczyk wiszący gdzieś na haczyku, pomiędzy doniczkami z kolorowymi kwiatami. Bez zawahania chwyciłem go w dłoń i włożyłem do zamka. Odetchnąłem z ulgą, kiedy okazało się, że pasuje. Przekręciłem kluczyk i cicho otworzyłem drzwi. Czułem się, jak w jakimś pieprzonym filmie. Serce zaczęło bić mocniej, a gardło automatycznie zostało pozbawione zwilżenia. Zatrzymałem się i usłyszałem ciche dźwięki Happysadu. Nie kontrolując swoich emocji, odetchnąłem głęboko i ruszyłem w głąb domu. Zajrzałem do kuchni, łazienki, salonu, pokoju - nigdzie nikogo nie było. Ruszyłem więc do ostatniego pokoju. Zdałem sobie sprawę, że to stamtąd dochodziły dźwięki muzyki. Chwyciłem za klamkę i pociągnąłem białe drzwi.
Gwałtownie wciągnąłem powietrze do płuc, kiedy ją zobaczyłem - leżącą na łóżku, tak piękną, delikatną, spokojną. Przez te tygodnie bardzo się zmieniła. Była bledsza, miała sińce pod oczami i wyraźnie schudła. Jej usta były sine i chyba trochę spuchnięte, ale mimo to była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem. Podszedłem bliżej jej łóżka, nie do końca wiedząc co zrobić. Nie wyglądała dobrze, wyraźnie była chora. Leżała nieruchomo, z lekko otwartymi ustami, z rękami na brzuchu. Dotknąłem jej dłoni, a moje serce zamarło. Była zimna. Przerażająco zimna.
Krew zastygła mi w żyłach, przysunąłem ucho do jej ust. Nie czułem oddechu. Przyłożyłem ucho do jej klatki piersiowej. Nie słyszałem bicia serca.
Nogi się pode mną ugięły. Oddech stał się szybki, urywany. Bez namysłu chwyciłem za komórkę i wykręciłem numer awaryjny. Z prędkością światła wyrzuciłem z siebie słowa i rozłączyłem się.
Klęknąłem przy jej łóżku, które było duże, z wieloma poduszkami i miękką, pachnącą pościelą. Wyglądała jak anioł, w białej, zwiewnej sukience, z bladą cerą i długimi włosami rozsypanymi na poduszce. Chwyciłem ją za dłoń i spojrzałem błagalnie na jej kamienną twarz.
- Czemu mi to robisz, co? - mój głos drżał niebezpiecznie, czułem się jakbym miał w gardle tysiące igieł. - Co się stało? Czemu zerwałaś kontakt? Czemu... - wypowiadałem pytania, na które najprawdopodobniej nigdy nie usłyszę odpowiedzi. Przerwał mi natarczywy dzwonek do drzwi, pobiegłem i otworzyłem. Ekipa ratunkowa biegiem ruszyła do pokoju, który im wskazałem. Szamotali się wokół niej, coś do siebie krzyczeli, a ja czułem się, jakbym był gdzieś daleko. Jakbym śnił. Nie pozwolili mi nawet wejść do pokoju, jeden z ratowników zamknął drzwi. Nie docierało do mnie nic, co się dzieje. Nie docierało do mnie, że widziałem Adelajdę w takim stanie. Nie docierało do mnie wszystko, co działo się dnia dzisiejszego. Z bezsilności uderzyłem z całej siły pięścią w ścianę, a potem opadłem na kanapę i oparłem głową na rękach, powstrzymując łzy, które cisnęły mi się do oczu.
Siedziałem tak już dobre dziesięć minut. Moje łzy bezkompromisowo kapały na jasne panele podłogi, a chaos za drzwiami w końcu ustąpił. Zrobiło się cicho. Słychać było ciągle te przeklęte dźwięki Happysadu.
Cały czas przed oczami miałem Adelajdę, mojego anioła. W końcu z pokoju wyszedł głównodowodzący doktor. Westchnął ciężko i usiadł obok mnie. Nie podniosłem głowy, nie poruszyłem się nawet o milimetr. Nie przejmowałem się, że obcy widzi moją słabość, moje łzy.
- Przykro mi. - powiedział tylko i poczułem, jak kładzie mi rękę na ramieniu. Zacisnąłem zęby i gwałtownie, z całej siły i bezsilności, która skumulowała się we mnie walnąłem z szklany stolik, który rozsypał się milionem małych odłamków szkła.
Zupełnie jak moje życie.

*   *   *

PRZEPRASZAM.

(Nie podoba mi się to. Zupełnie straciłam serce do pisania tego opowiadania, ale chciałam je dociągnąć do końca. Został już tylko epilog.)

(Na http://people-will-hurt-you.blogspot.com/ pojawił się pierwszy rozdział. Serdecznie zapraszam na coś zupełnie innego w moim wykonaniu.)