W wolne dni jeździłem do rodziny albo do mieszkania, gdzie spałem długie godziny, siedziałem przez telewizorem i jadłem. Krótko mówiąc: w mieszkaniu nie robiłem nic pożytecznego. Spakowałem kilka nowych rzeczy, które musiałem wziąć do Spały i czekałem cierpliwie na Bartka, z którym tradycyjnie miałem dotrzeć do Spalskiego ośrodka. Przez całą drogę - która na moje szczęście nie była aż taka długa - musiałem słuchać o cudowności niejakiej pięknej blondynki, która skradła serce Bartka. Naprawdę cieszyłem się jego szczęściem, ale są pewne granice. Kiedy zaparkowaliśmy pod ośrodkiem błyskawicznie wyskoczyłem z auta, biorąc w rękę swoją torbę i nie czekając na Bartka szybkim krokiem pognałem do środka.
I kolejny tydzień minął mi na tym samym: treningi, siłownia, odpoczynek, ewentualnie jakiś spacer. Weekendu nie mieliśmy wolnego, więc nie odwiedziłem Bełchatowa. I tak tkwiłem w tej cholernej monotonii, tkwiłem w ciągłej tęsknocie, bo Adelajda cały czas się nie odzywała, a ja nijako próbowałem o niej zapomnieć.
Właśnie skończyła się popołudniowa siłownia. Zmęczony padłem na łóżko.
- Idę pierwszy! - Winiarski, z którym dzieliłem pokój, szybko zebrał swoje rzeczy i zamknął się w łazience. Wywróciłem tylko oczami, które chwilę później zamknąłem i wtuliłem się w wielką poduszkę. Z dnia na dzień treningi były coraz ostrzejsze, bo coraz bardziej zbliżaliśmy się do turnieju. Już prawie zasypiałem, kiedy usłyszałem zgrzyt zamka.
- Okej, możesz iść, bo śmierdzisz.
- Bardzo śmieszne. - wstałem, zebrałem swoje rzeczy i idąc po drodze do łazienki pchnąłem Winiara na łóżko, a on rzucił we mnie poduszką.
- O, widzę, że humor wraca! - roześmiał się Michał i pokręcił głową. - Jeżeli to ci pomoże, to możesz mnie co sekundę popychać.
Nie odpowiedziałem, tylko zamknąłem się w łazience. Wziąłem prysznic. Długi i zimny, bo lato w tym roku było wyjątkowo upalne i nawet w budynkach, gdzie była klimatyzacja, upał był nie do zniesienia.
- Mario, twój telefon dzwoni! - wydarł się Michał.
- Zobacz kto.
- Nie wiem, jakiś nieznany numer.
- To podaj. - owinąłem biodra ręcznikiem i otworzyłem drzwi. Michał zaciskając mocno oczy z głupim uśmiechem wyciągnął rękę z dzwoniącym telefonem i od razu uciekł. Spojrzałem na wyświetlacz. Rzeczywiście dzwonił numer, który nie gościł na mojej liście kontaktów, ale też nie przypominał mi nikogo, kto by takowy posiadał. Nacisnąłem zielony przycisk.
- Mariusz Wlazły, słucham?
- Dzięki Bogu, Mariusz! - usłyszałem kobiecy głos. O mało nie wypuściłem telefonu z ręki. - Już myślałam, że to zły numer albo w ogóle nie twój. Musisz mi pomóc, znaczy nie mi. Ale musisz, błagam cię...
- Kto mówi? - przerwałem jej niezrozumiały dla mnie potok słów.
- Co? Ah, no tak, przepraszam. Mówi Kostka, pamiętasz mnie? Przyjaciółka Adeli.
Uniosłem wysoko brwi. Moje serce przyspieszyło lekko, miałem złe przeczucie.
- Co się stało? - ledwie wydobyłem z gardła jakikolwiek dźwięk.
- Mamy problem. To znaczy ja mam. No, Adela ma. Uh, to trudne. Nie mogę ci wszystkiego wytłumaczyć, ale mam do ciebie wielką prośbę. Ogromną, wręcz kolosalną. Obawiam się, że to sprawa życia lub śmierci. Musisz mi pomóc.
Powoli wkurzało mnie jej gadanie. Zamiast od razu przejść do rzeczy, ona wylewa tysiąc słów, które w ogóle niczego nie wyjaśniają.
- Możesz mi w końcu powiedzieć o co chodzi?! - powiedziałem wściekły przez zaciśnięte zęby.
- Musisz przyjechać do Kołobrzegu. Z Adelą jest źle. Bardzo źle. Nie mogę ci wyjaśnić dlaczego. Nie mogę. Ale ona cię potrzebuje, ja już nie mogę nic zrobić. Proszę. - powiedziała łamiącym się głosem.
Wiedziałem. Czułem, że coś jest nie tak. Nie chciałem nawet naciskać, żeby Kostka wszystko mi wytłumaczyła.
- Będę. Będę na pewno. - powiedziałem tylko, rozłączyłem się i z szybkością światła ubrałem się, wręcz wybiegłem z łazienki i zacząłem wrzucać potrzebne rzeczy do torby. Michał, który leżał wyciągnięty na łóżku i grał w jakąś grę na swoim telefonie, spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Stary, coś się stało?
- Nie mam czasu na wyjaśnienia, do zobaczenia. - powiedziałem tylko i wystrzeliłem z pokoju. Zbiegłem po schodach i zacząłem dobijać się do pokoju Andrei. Otworzył, także patrząc na mnie jak na wariata.
- Potrzebuję wolnego. - wypaliłem.
- Słucham? - uniósł wysoko brwi. - Absolutnie nie. Zostało kilka tygodni do turnieju, nie możesz przerwać treningów. - pokręcił głową.
Zacząłem gorączkowo myśleć, zasłaniając oczy dłonią i nerwowo przestępując z nogi na nogę.
- Do jutra. Jutro na popołudniowy trening zjawię się na pewno. Błagam! To jest sprawa życia i śmierci. - te słowa wypowiedziane przez Kostkę krążyły w mojej głowie cały czas, a teraz, kiedy ja wypowiedziałem je na głos, kompletnie mnie przeraziły. Andrea zmrużył oczy i przyjrzał mi się badawczo. Prawie cały się trząsłem z emocji. Nie mogłem dłużej czekać.
- No dobrze. Ale jutro masz być. Uciekaj.
Nie musiał mi drugi raz powtarzać. Uciekłem już po wypowiedzeniu przez niego słów "no dobrze". Dziękowałem Bogu, że niedaleko był przystanek taksówek, wziąłem jedną i obiecałem zapłacić kierowcy podwójną cenę, jeżeli dojedzie do Bełchatowa najszybciej jak tylko potrafi.
* * *
Teraz już wiem na pewno, że został tylko jeden rozdział i epilog.
Przeklinam tę kolonię. Musiałam zrobić taką długą przerwę i niestety straciłam przez to czytelników.
Smutno mi.
Ale mimo wszystko dokończę tę historię.
Czy tylko ja nie mogę przyjąć do wiadomości, że za CZTERY dni SZKOŁA?