poniedziałek, 30 grudnia 2013

Epilog - koniec początku


       Umieram, Mariuszu. 
   Powoli, cichutko, na paluszkach. Tak, aby nikt ze świata zewnętrznego nie był w stanie tego zauważyć. Boleśnie. Niestety, bardzo boleśnie. Każdy dzień to mordercza walka. Swego rodzaju mecz - choroba posyła w moją stronę mordercze piłki, które ja za wszelką cenę staram się podbijać, robię wszystko, aby nie upadły w moje pomarańczowe pole życia. Coraz to kolejna piłka jest posyłana z jeszcze większą siłą, każda jest jeszcze trudniejsza, a mi zwyczajnie braknie sił. Aby obronić większość z nich muszę się naprawdę poświęcić. 
        Wiesz o czym mówię? 
 R a k. 
  Złośliwy nowotwór, bezlitosny. Cichy zabójca. Wykryty zdecydowanie za późno. Bez najmniejszych szans na wyleczenie. 
Cwana z niego bestia, prawda? Medycyna nadal jest wobec niego bezsilna. Pozostała tylko chemioterapia, które daje jakieś szanse na wyleczenie i wydłużenie życia. Ale co to za życie? 
Nie zgodziłam się na takie leczenie. Jak już pisałam wcześniej, nie zastanawiałam się długo. Uciekłam od nadmiernie opiekuńczych rodziców, którzy paradoksalnie nie zauważyli, że coś jest ze mną nie tak i nie reagowali, kiedy mówiłam, że mam zawroty głowy, źle się czuję. Nie powiedziałam im nic o chorobie. Podczas, gdy oni tradycyjnie byli w pracy, ja naskrobałam list, naznaczony wieloma łzami bezsilności, w którym wyjaśniłam, że jesteś już pełnoletnia i na tyle dorosła, aby samemu iść przez życie. Uprzedziłam, że nie mają mnie szukać, bo i tak im się to nie uda, po czym wsiadłam w pociąg i pognałam. 
   Kiedy odmówiłam chemioterapii skazałam się na swobodne niszczenie mnie przez nowotwór. Ale postanowiłam być silna. Tyle życia straciłam będąc kontrolowaną przez rodziców. Dlatego przez ostatnie miesiące, a może nawet tygodnie chciałam to wszystko nadrobić. I zaczęło się życie na wysokich obrotach, zabawy, spełnianie marzeń. Dasz wiarę, że przez zaledwie dwa tygodnie poznałam więcej ludzi niż przez ostatnie kilka lat? Razem z Kostką jeździłyśmy wszędzie, poznawałyśmy się z każdym. Czerpałam z życia garściami i byłam szczęśliwa, momentami całkowicie zapominając o chorobie.
   Ale to ta kolorowa część. W moim życiu znacznie bardziej dominowała choroba. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Miałam coraz mniej sił, ciągłe wahania nastroju, a nawet traciłam pamięć. Chudłam w niesamowitym tempie, bo mój organizm nie chciał przyjmować jakiegokolwiek pożywienia. Nie spałam po nocach, krzycząc z bólu i bezsilności. Rano motywowałam samą siebie do wstania z łóżka. Ale były dni, kiedy nie potrafiłam ruszyć choćby małym palcem u stopy. Ból całego ciała, a w szczególności głowy, był tak ostry, że krzyczałam i płakałam. Kostka płakała wtedy razem ze mną, błagając, żebym pozwoliła zawieźć się na pogotowie i żebym zgodziła się na tą cholerną chemioterapię. 
   Niecałe dwa tygodnie temu też miałam taki dzień. Nie potrafiłam wstać z łóżka, wszystko bolało mnie niemiłosiernie, byłam przerażona. Moim pechem było to, że poznałam Ciebie wtedy, kiedy mój dobry stan był już równy zeru. Przy Tobie tak bardzo się starałam. Prawie słaniałam się na nogach na naszych spacerach po plaży, zbierało mi się na wymioty po lodach czy gofrach, a kiedy zeszłam z pamiętnego bungee myślałam, że nadszedł mój koniec. Ale mimo wszystko byłam szczęśliwa. Naprawdę, szczerze szczęśliwa. Śmiałam się i byłam wesoła dla Ciebie i dzięki Tobie. 
      Moja miłość do Ciebie była silniejsza od choroby. 
Jednak dziś minął równo drugi tydzień od kiedy Cię nie widziałam. Nie daje żadnego znaku życia, bo nie mogę. 
Nie ma już mojego życia. 
      To już koniec, Mariuszu. 
Czuję to, tak po prostu. Czuję, że nie uciągnę dalej i że choroba ogarnęła już każdą, nawet najmniejszą komórkę mojego ciała. Zaraz wezmę kilka tabletek i skrócę swoje cierpienie, bo już naprawdę nie wytrzymuję. Mam nadzieję, że wybaczysz mi to, iż nie mogłam dalej walczyć dla Ciebie. Gdybym znalazła jeszcze chociaż gram sił... Ale nie ma. W ogóle nie ma sił. Nie ma już niczego, oprócz mojej nieskończonej miłości. Jestem szczęśliwa, że w ogóle przyszło mi jej zaznać. 
      Chciałabym, abyś mi coś obiecał. Takie ostatnie życzenie przed śmiercią, wiesz?
      Obiecaj mi, że będziesz robił wszystko, aby być szczęśliwy. 
Spełniaj marzenia. 
Podróżuj, bo przecież opowiadałeś mi, jak bardzo to lubisz.
Doskonal się w swoim zawodzie i wygrywaj jeszcze więcej medali. 
Walcz. Zawsze walcz. Nawet wtedy, kiedy będzie brakowało Ci sił. Walcz o każdy dzień, o każdy oddech, o każde marzenie, o wszystko, co daje Ci szczęście. 
Nie marnuj życia, bo Bóg sprawi, że docenisz je wtedy, kiedy będzie za późno. 
Idź na całość i nigdy nie zwalniaj, Mariuszu, bo życie naprawdę może być piękne! 


                                                                             Na zawsze Twoja,
Kochająca Cię całym sercem
Adelajda


*  ~ *  ~ *

koniec. 

Długo musieliście czekać na to zakończenie, ale wreszcie jest. 
Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze jest i pamięta o tej historii.
Było mi strasznie smutno pisząc tą część listu i dopiero teraz zdałam sobie sprawę,
że bardzo przywiązałam się do tego. 

Dziękuję wszystkim, którzy byli. 


wtorek, 17 września 2013

11.

Kiedy kierowca zaparkował pod moim blokiem chwyciłem torbę, wybiegłem z samochodu i pognałem do budynku. Nawet nie spojrzałem na windę, która stała gdzieś wysoko, wbiegłem na schody, przeskakując po trzy schodki i dopadłem do drzwi mojego mieszkania. Rzuciłem torbę w kąt i zabrałem kluczyki do mojego samochodu. I znów puściłem się biegiem po schodach, a później w stronę samochodu. Ruszyłem z piskiem opon i włączyłem się w uliczny ruch. Czekała mnie nieznośnie długa podróż. Przeklinałem głośno odległość, jaka dzieli Bełchatów i Kołobrzeg, przeklinałem wszystkie samochody, które niemiłosiernie wolno wiły się po drogach. Miałem gdzieś wszystkie nakazy, zakazy, ograniczenia i fotoradary. Chciałem jak najszybciej pokonać ponad czterysta kilometrów, które dzieliło mnie od Adelajdy. W myślach wyobrażałem sobie nasze spotkanie, zastanawiałem się, co jej powiem. Zmuszę ją, aby wsiadła ze mną do samochodu i pojechała do Bełchatowa. Nerwy i złe przeczucia, które tliły się gdzieś głęboko w moim sercu doprowadzały mnie do białej gorączki. Nerwowo bębniłem palcami o kierownicę, z wściekłością i szaleńczym oczekiwaniem wpatrywałem się w czerwone światło.
- Lubiła tańczyć, pełna radości tak, ciągle goniła wiatr, spragniona życia wciąż, zawsze gubiła coś... - usłyszałem ciche dźwięki piosenki, która popłynęła z radia, na które do tej pory nie zwracałem uwagi. Uderzyłem pięścią w wyłącznik i z piskiem opon ruszyłem, kiedy czerwone światło zmieniło się na zielone. Pozostały mi już niecałe dwie godziny. Byłem pewny, że pobiłem rekord, że jeszcze nigdy nikt nie przejechał tylu kilometrów w tak krótkim czasie. Ale uświadomiłem sobie, że dla niej zrobiłbym wszystko. Miałem głęboko gdzieś wszystkie mandaty, które przyjdzie mi zapłacić, miałem gdzieś ludzi, którzy pewnie jakoś dowiedzą się o tym wszystkim i zrelacjonują to na jakiś portalach internetowych czy na łamach gazet. Chciałem być już teraz jak najbliżej jej. Paradoksalnie; nie rozumiałem swoich obaw, przecież Kostka nie powiedziała mi nic, co mogło wywołać u mnie a ż tak czarne myśli. Kiedy pozostało mi już niecałe pół godziny do Kołobrzegu sięgnąłem po komórkę i wykręciłem numer, z którego wcześniej dzwoniła Kostka. Odebrała po kilku sygnałach.
- I jak? - spytała bez zbędnych powitań.
- Jestem już prawie w Kołobrzegu. Podaj adres. Co z nią?
- Ja nie wiem. Nie ma mnie w Kołobrzegu, nie mam nawet możliwości dojechać, dlatego dzwonię do ciebie. - powiedziała cicho i podała mi adres, który natychmiast wprowadziłem do GPS. - Błagam cię, sprawdź co z nią. Możesz uważać, że przesadzam, wyolbrzymiam, ale gdybyś znał sytuację... Robiłbyś tak samo.
Rozłączyłem się, bo wjechałem na bardziej ruchliwe ulice miasta i nie miałem możliwości prowadzić samochodu, wpisywać adresu do GPS-u i rozmawiać przez telefon jednocześnie. Jak na złość cały Kołobrzeg był cholernie zakorkowany i musiałem wykazać się nie lada cierpliwością i zwinnością, żeby dojechać na miejsce. Czym prędzej zaparkowałem pod małym domkiem jednorodzinnym i zacząłem gwałtownie naciskać dzwonek.
Cisza.
Dzwoniłem cały czas, nerwowo rozglądając się wokoło. Okna były zasłonięte, przez drzwi nie było słychać żadnych hałasów. Wydawałoby się, że dom jest pogrążony w śnie albo zupełnie pusty. Już traciłem resztki cierpliwości, kiedy moją uwagę przykuł mały kluczyk wiszący gdzieś na haczyku, pomiędzy doniczkami z kolorowymi kwiatami. Bez zawahania chwyciłem go w dłoń i włożyłem do zamka. Odetchnąłem z ulgą, kiedy okazało się, że pasuje. Przekręciłem kluczyk i cicho otworzyłem drzwi. Czułem się, jak w jakimś pieprzonym filmie. Serce zaczęło bić mocniej, a gardło automatycznie zostało pozbawione zwilżenia. Zatrzymałem się i usłyszałem ciche dźwięki Happysadu. Nie kontrolując swoich emocji, odetchnąłem głęboko i ruszyłem w głąb domu. Zajrzałem do kuchni, łazienki, salonu, pokoju - nigdzie nikogo nie było. Ruszyłem więc do ostatniego pokoju. Zdałem sobie sprawę, że to stamtąd dochodziły dźwięki muzyki. Chwyciłem za klamkę i pociągnąłem białe drzwi.
Gwałtownie wciągnąłem powietrze do płuc, kiedy ją zobaczyłem - leżącą na łóżku, tak piękną, delikatną, spokojną. Przez te tygodnie bardzo się zmieniła. Była bledsza, miała sińce pod oczami i wyraźnie schudła. Jej usta były sine i chyba trochę spuchnięte, ale mimo to była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem. Podszedłem bliżej jej łóżka, nie do końca wiedząc co zrobić. Nie wyglądała dobrze, wyraźnie była chora. Leżała nieruchomo, z lekko otwartymi ustami, z rękami na brzuchu. Dotknąłem jej dłoni, a moje serce zamarło. Była zimna. Przerażająco zimna.
Krew zastygła mi w żyłach, przysunąłem ucho do jej ust. Nie czułem oddechu. Przyłożyłem ucho do jej klatki piersiowej. Nie słyszałem bicia serca.
Nogi się pode mną ugięły. Oddech stał się szybki, urywany. Bez namysłu chwyciłem za komórkę i wykręciłem numer awaryjny. Z prędkością światła wyrzuciłem z siebie słowa i rozłączyłem się.
Klęknąłem przy jej łóżku, które było duże, z wieloma poduszkami i miękką, pachnącą pościelą. Wyglądała jak anioł, w białej, zwiewnej sukience, z bladą cerą i długimi włosami rozsypanymi na poduszce. Chwyciłem ją za dłoń i spojrzałem błagalnie na jej kamienną twarz.
- Czemu mi to robisz, co? - mój głos drżał niebezpiecznie, czułem się jakbym miał w gardle tysiące igieł. - Co się stało? Czemu zerwałaś kontakt? Czemu... - wypowiadałem pytania, na które najprawdopodobniej nigdy nie usłyszę odpowiedzi. Przerwał mi natarczywy dzwonek do drzwi, pobiegłem i otworzyłem. Ekipa ratunkowa biegiem ruszyła do pokoju, który im wskazałem. Szamotali się wokół niej, coś do siebie krzyczeli, a ja czułem się, jakbym był gdzieś daleko. Jakbym śnił. Nie pozwolili mi nawet wejść do pokoju, jeden z ratowników zamknął drzwi. Nie docierało do mnie nic, co się dzieje. Nie docierało do mnie, że widziałem Adelajdę w takim stanie. Nie docierało do mnie wszystko, co działo się dnia dzisiejszego. Z bezsilności uderzyłem z całej siły pięścią w ścianę, a potem opadłem na kanapę i oparłem głową na rękach, powstrzymując łzy, które cisnęły mi się do oczu.
Siedziałem tak już dobre dziesięć minut. Moje łzy bezkompromisowo kapały na jasne panele podłogi, a chaos za drzwiami w końcu ustąpił. Zrobiło się cicho. Słychać było ciągle te przeklęte dźwięki Happysadu.
Cały czas przed oczami miałem Adelajdę, mojego anioła. W końcu z pokoju wyszedł głównodowodzący doktor. Westchnął ciężko i usiadł obok mnie. Nie podniosłem głowy, nie poruszyłem się nawet o milimetr. Nie przejmowałem się, że obcy widzi moją słabość, moje łzy.
- Przykro mi. - powiedział tylko i poczułem, jak kładzie mi rękę na ramieniu. Zacisnąłem zęby i gwałtownie, z całej siły i bezsilności, która skumulowała się we mnie walnąłem z szklany stolik, który rozsypał się milionem małych odłamków szkła.
Zupełnie jak moje życie.

*   *   *

PRZEPRASZAM.

(Nie podoba mi się to. Zupełnie straciłam serce do pisania tego opowiadania, ale chciałam je dociągnąć do końca. Został już tylko epilog.)

(Na http://people-will-hurt-you.blogspot.com/ pojawił się pierwszy rozdział. Serdecznie zapraszam na coś zupełnie innego w moim wykonaniu.) 

czwartek, 29 sierpnia 2013

10.

Mijał właśnie drugi tydzień mojego pobytu w Spale. Dopiero po pierwszym treningu zdałem sobie sprawę jak bardzo brakowało mi gry w reprezentacji. Naprawdę świetnie było znów zobaczyć wszystkich kolegów z drużyny, których nie miałem okazji widywać w sezonie klubowym, świetnie było znów pogawędzić ze sztabem, a Andrea okazał się nie tylko dobrym trenerem, ale i wspaniałym człowiekiem. Nawet przez chwilę nie żałowałem swojej decyzji. No, nie licząc myśli, kiedy kładłem się wieczorem do łóżka i napadała mnie okropna tęsknota za radosną Adelajdą. Miałem świadomość, że gdybym zrezygnował z gry w reprezentacji, ona prawdopodobnie zostałaby u mnie w mieszkaniu. Bardzo mi jej brakowało, ale to chyba nie działało również w drugą stronę. Codziennie ponawiałem próby kontaktu - dzwoniłem, pisałem, wysyłałem wiadomości na facebook'u. Nie było żadnego odzewu. Telefony albo odrzucała, albo bagatelizowała, albo najzwyczajniej w świecie wyłączała komórkę. A na wiadomości nie odpowiadała. Byłem zawiedziony. Przecież nie mogła tak po prostu o mnie zapomnieć, prawda? Przez te kilka tygodni, kiedy razem mieszkaliśmy w ogóle się do mnie nie przywiązała? Nie wyglądała na taką. Nie wiedziałem już co robić. Na wyjazd do Kołobrzegu nie mogłem sobie pozwolić ze względu na treningi, a na razie nie zapowiadało się na to, żebyśmy mieli dostać jakiś dłuższy urlop. Przygotowania do Ligii Światowej szły pełną parą, w końcu orzełki mieli bronić złotego medalu. Wszyscy byli niezwykle zdeterminowani i dawali z siebie wszystko na treningach.
W wolne dni jeździłem do rodziny albo do mieszkania, gdzie spałem długie godziny, siedziałem przez telewizorem i jadłem. Krótko mówiąc: w mieszkaniu nie robiłem nic pożytecznego. Spakowałem kilka nowych rzeczy, które musiałem wziąć do Spały i czekałem cierpliwie na Bartka, z którym tradycyjnie miałem dotrzeć do Spalskiego ośrodka. Przez całą drogę - która na moje szczęście nie była aż taka długa - musiałem słuchać o cudowności niejakiej pięknej blondynki, która skradła serce Bartka. Naprawdę cieszyłem się jego szczęściem, ale są pewne granice. Kiedy zaparkowaliśmy pod ośrodkiem błyskawicznie wyskoczyłem z auta, biorąc w rękę swoją torbę i nie czekając na Bartka szybkim krokiem pognałem do środka.
 I kolejny tydzień minął mi na tym samym: treningi, siłownia, odpoczynek, ewentualnie jakiś spacer. Weekendu nie mieliśmy wolnego, więc nie odwiedziłem Bełchatowa. I tak tkwiłem w tej cholernej monotonii, tkwiłem w ciągłej tęsknocie, bo Adelajda cały czas się nie odzywała, a ja nijako próbowałem o niej zapomnieć.

Właśnie skończyła się popołudniowa siłownia. Zmęczony padłem na łóżko.
- Idę pierwszy! - Winiarski, z którym dzieliłem pokój, szybko zebrał swoje rzeczy i zamknął się w łazience. Wywróciłem tylko oczami, które chwilę później zamknąłem i wtuliłem się w wielką poduszkę. Z dnia na dzień treningi były coraz ostrzejsze, bo coraz bardziej zbliżaliśmy się do turnieju. Już prawie zasypiałem, kiedy usłyszałem zgrzyt zamka.
- Okej, możesz iść, bo śmierdzisz.
- Bardzo śmieszne. - wstałem, zebrałem swoje rzeczy i idąc po drodze do łazienki pchnąłem Winiara na łóżko, a on rzucił we mnie poduszką.
- O, widzę, że humor wraca! - roześmiał się Michał i pokręcił głową. - Jeżeli to ci pomoże, to możesz mnie co sekundę popychać.
Nie odpowiedziałem, tylko zamknąłem się w łazience. Wziąłem prysznic. Długi i zimny, bo lato w tym roku było wyjątkowo upalne i nawet w budynkach, gdzie była klimatyzacja, upał był nie do zniesienia.
- Mario, twój telefon dzwoni! - wydarł się Michał.
- Zobacz kto.
- Nie wiem, jakiś nieznany numer.
- To podaj. - owinąłem biodra ręcznikiem i otworzyłem drzwi. Michał zaciskając mocno oczy z głupim uśmiechem wyciągnął rękę z dzwoniącym telefonem i od razu uciekł. Spojrzałem na wyświetlacz. Rzeczywiście dzwonił numer, który nie gościł na mojej liście kontaktów, ale też nie przypominał mi nikogo, kto by takowy posiadał. Nacisnąłem zielony przycisk.
- Mariusz Wlazły, słucham?
- Dzięki Bogu, Mariusz! - usłyszałem kobiecy głos. O mało nie wypuściłem telefonu z ręki. - Już myślałam, że to zły numer albo w ogóle nie twój. Musisz mi pomóc, znaczy nie mi. Ale musisz, błagam cię...
- Kto mówi? - przerwałem jej niezrozumiały dla mnie potok słów.
- Co? Ah, no tak, przepraszam. Mówi Kostka, pamiętasz mnie? Przyjaciółka Adeli.
Uniosłem wysoko brwi. Moje serce przyspieszyło lekko, miałem złe przeczucie.
- Co się stało? - ledwie wydobyłem z gardła jakikolwiek dźwięk.
- Mamy problem. To znaczy ja mam. No, Adela ma. Uh, to trudne. Nie mogę ci wszystkiego wytłumaczyć, ale mam do ciebie wielką prośbę. Ogromną, wręcz kolosalną. Obawiam się, że to sprawa życia lub śmierci. Musisz mi pomóc.
Powoli wkurzało mnie jej gadanie. Zamiast od razu przejść do rzeczy, ona wylewa tysiąc słów, które w ogóle niczego nie wyjaśniają.
- Możesz mi w końcu powiedzieć o co chodzi?! - powiedziałem wściekły przez zaciśnięte zęby.
- Musisz przyjechać do Kołobrzegu. Z Adelą jest źle. Bardzo źle. Nie mogę ci wyjaśnić dlaczego. Nie mogę. Ale ona cię potrzebuje, ja już nie mogę nic zrobić. Proszę. - powiedziała łamiącym się głosem.
Wiedziałem. Czułem, że coś jest nie tak. Nie chciałem nawet naciskać, żeby Kostka wszystko mi wytłumaczyła.
- Będę. Będę na pewno. - powiedziałem tylko, rozłączyłem się i z szybkością światła ubrałem się, wręcz wybiegłem z łazienki i zacząłem wrzucać potrzebne rzeczy do torby. Michał, który leżał wyciągnięty na łóżku i grał w jakąś grę na swoim telefonie, spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Stary, coś się stało?
- Nie mam czasu na wyjaśnienia, do zobaczenia. - powiedziałem tylko i wystrzeliłem z pokoju. Zbiegłem po schodach i zacząłem dobijać się do pokoju Andrei. Otworzył, także patrząc na mnie jak na wariata.
- Potrzebuję wolnego. - wypaliłem.
- Słucham? - uniósł wysoko brwi. - Absolutnie nie. Zostało kilka tygodni do turnieju, nie możesz przerwać treningów. - pokręcił głową.
Zacząłem gorączkowo myśleć, zasłaniając oczy dłonią i nerwowo przestępując z nogi na nogę.
- Do jutra. Jutro na popołudniowy trening zjawię się na pewno. Błagam! To jest sprawa życia i śmierci. - te słowa wypowiedziane przez Kostkę krążyły w mojej głowie cały czas, a teraz, kiedy ja wypowiedziałem je na głos, kompletnie mnie przeraziły. Andrea zmrużył oczy i przyjrzał mi się badawczo. Prawie cały się trząsłem z emocji. Nie mogłem dłużej czekać.
- No dobrze. Ale jutro masz być. Uciekaj.
Nie musiał mi drugi raz powtarzać. Uciekłem już po wypowiedzeniu przez niego słów "no dobrze". Dziękowałem Bogu, że niedaleko był przystanek taksówek, wziąłem jedną i obiecałem zapłacić kierowcy podwójną cenę, jeżeli dojedzie do Bełchatowa najszybciej jak tylko potrafi.

*   *   *

Teraz już wiem na pewno, że został tylko jeden rozdział i epilog. 
Przeklinam tę kolonię. Musiałam zrobić taką długą przerwę i niestety straciłam przez to czytelników. 
Smutno mi. 
Ale mimo wszystko dokończę tę historię. 

Czy tylko ja nie mogę przyjąć do wiadomości, że za CZTERY dni SZKOŁA?


wtorek, 20 sierpnia 2013

9.

- Wyjadę.
- Nie musisz.
- Wyjadę.
- Nie musisz.
- Wyjadę!
Tak właśnie wyglądała moja rozmowa z Adelajdą, którą prowadzimy już od dobrych kilku minut. Zdążyłem już przekonać się, że jest strasznie uparta, ale teraz pokazała apogeum tej cechy. Była nieugięta.
- Moje mieszkanie będzie puste, będę przyjeżdżał tylko w dni wolne, przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś tu zamieszkała, kiedy ja będę na zgrupowaniu. - podjąłem dalsze próby. Bezskutecznie.
- Nie, Mariusz nie zgadzam się. Wyjadę.
- Nie musisz.
Adelajda jęknęła, wznosząc oczy ku niebu. Zapanowała chwila ciszy, w ciągu której każde z nas pogrążyło się w swoich myślach. Nagle Adela wstała, ruszyła na korytarz i zaczęła ubierać buty.
- Gdzie idziesz?
- Mam ochotę na lody. Zaraz wracam. - powiedziała tylko i wyszła, trzaskając drzwiami. Westchnąłem ciężko. Często robiła takie akcje. Po prostu nagle nachodziła ją na coś ochota, a ona nie bagatelizując jej, od razu spełniała swoją zachciankę. Potrafiła o drugiej w nocy usmażyć naleśniki, przyjść do mojego pokoju, usiąść w fotelu stojącym pod oknem, obok łóżka i spytać się czy mam ochotę. A kiedy odmawiałem, sama zajadała, wpatrując się we mnie. Mimo wszystko lubiłem takie noce. Podświadomie czułem, że lubię, kiedy tak się na mnie patrzy, kiedy budzi mnie w nocy, czułem, że lubię te jej niespodziewane zachcianki. Nigdy nie wiedziałem, co zrobi. Była jedną wielką zagadką. I taką ją lubiłem. Bardzo lubiłem. Zastanawiałem się, jak ją ugiąć i przekonać do tego, żeby została w moim mieszkaniu na czas zgrupowania. Nie chciała zostawać tutaj sama, chciała wrócić do Kostki do Kołobrzegu. A ja tego nie chciałem. Chciałem mieć dla kogo wracać tutaj w wolne weekendy, chciałem ją widywać i co najgorsze, bałem się, że stracimy jakikolwiek kontakt. Naprawdę się tego obawiałem. Do moich uszu dobiegł dźwięk dzwonka.
- Siema, stary! - kiedy otworzyłem drzwi moim oczom ukazał się Bartek Kurek, z tym swoim typowym uśmiechem na twarzy.
- No siema, siema. - odsunąłem się, żeby mógł wejść do środka i zamknąłem za nim drzwi. - Kiedy przyjechałeś?
- Już dwa dni temu, ale byłem jeszcze u rodziny, więc dopiero teraz jestem. Ale niestety trzeba było skończyć tą labę, witaj Spało! - zaśmiał się, opadając na kanapę i biorąc do ręki pilota.
- No to zabieram się z tobą. - oznajmiłem. Jego reakcja była bezcenna. Otworzył szeroko oczy i wpatrywał się tak we mnie przez chwilę z otwartą buzią.
- Żartujesz! Nie wierzę! Mariusz Wlazły znów w reprezentacji! - wyraźnie ucieszył się na tą wiadomość. - No to złoty medal mamy w kieszeni, nie ma co. - uśmiechnął się szeroko i w tym momencie usłyszeliśmy zgrzyt zamka, a chwilę potem do salonu weszła Adelajda z wielkim pudłem lodów w rękach. Stanęła w drzwiach, wpatrując się w Kurka, to samo robił on, przyodziewając dziwny wyraz twarzy. - No chyba zobaczyłem anioła, Mario. - powiedział, kiwając głową. Spojrzałem na Adelajdę, której blade policzki wyraźnie zaróżowiały. Uśmiechnęła się nieśmiało do Bartka, po czym spojrzała na mnie.
- To jest Bartek. A to jest Adela. - przedstawiłem ich sobie. Bartek wstał, a ona znów przeniosła wzrok na niego. Podszedł do niej i wyciągnął w jej kierunku wielką dłoń, uśmiechając się szeroko.
- Miło mi cię poznać, Adelo.
- Mi ciebie też. - powiedziała, przyodziewając w końcu swój radosny uśmiech i uścisnęła swoją małą dłonią dłoń Bartka. - Macie ochotę na lody? Specjalnie nie wzięłam truskawkowych. - puściła do mnie oczko. Doskonale pamiętała, że nie przepadam za nimi. Wyszczerzyłem się do niej i pokiwałem głową. Bartek wymruczał, że bardzo chętnie, a kiedy Adela wyszła do kuchni, odwrócił się na pięcie w moją stronę, podnosząc brew.
- Nie ładnie, Mario, nie ładnie.
- Ale o co ci chodzi?
- Ale żeby mi nie powiedzieć? Zraniłeś mnie, po całości. Definitywnie.
- Nadal nie wiem, o co ci chodzi. Poza tym rachunek do Rosji jest kolosalny, szkoda moich pieniędzy. - uśmiechnąłem się szeroko. Adela wróciła, dzierżąc w rękach kubeł lodów i trzy wielkie łyżki. Usiadła obok mnie na kanapie i poklepała miejsce koło siebie. Bartek spojrzał na mnie pytająco, ale ja tylko wzruszyłem ramionami. Kurek usiadł obok niej, a ona wręczyła mu łyżkę.
- Włącz jakiś film, Mario. - poprosiła, uśmiechając się do mnie słodko.
- Proponuję Szybcy i wściekli, mam wielką ochotę pooglądać fajne samochody! - wtrącił Bartek, a Adelajda żwawo pokiwała głową.
- Tak, tak, tak. Uwielbiam to. - klasnęła w ręce, a później popchnęła mnie lekko, robiąc groźną minę. - Pospiesz się, bo lody się roztopią.
Wstałem ociężale z kanapy, wywracając oczami i podszedłem do szafki z płytami. Wyciągnąłem pierwszą lepszą część szybkich i wściekłych i uruchomiłem DVD. Znów zasiadłem obok Adelajdy i mimowolnie uśmiechnąłem się, kiedy oparła się o mnie wygodnie, wręcz wtulając się w moje ramie. Wręczyła mi łyżkę i sama zaczęła zajadać. Z czasem wszystko zaczęło się rozkręcać. W trójkę jedliśmy lody z jednego, wielkiego pudła, oglądaliśmy film, komentowaliśmy, śmialiśmy się. Zrobiło się naprawdę fajnie i poczułem, że moje życie jednak zaczyna nabierać jakiś barw.
- To co, zostaniesz? - podjąłem znów temat.
- Nie. - Adela wyszczerzyła się do mnie. Objęła moją rękę swoimi rękami i przytuliła się do mojego ramienia. - Wrócę do Kołobrzegu.
Już chciałem jej powiedzieć prawdę, że chciałbym wracać w weekendy do mieszkania i widzieć ją w nim.
Chciałem jej powiedzieć, że nie chcę jej stracić i że będzie mi jej brakowało. Już otwierałem usta. Ale w końcu je zamknąłem, rezygnując. Coś mi nie pozwalało. Coś mówiło mi, że kiedy to powiem, wszystko zepsuję. Zamiast tego westchnąłem tylko ciężko, kręcąc głową. Złapałem Adelajdę na tym, że wpatruje się we mnie przez chwilę z zmarszczonymi brwiami. Ale trwało to dosłownie kilka sekund, po czym dziewczyna znów przyodziała na twarz radosny uśmiech i odwróciła głowę w stronę telewizora, od czasu do czasu komentując z Bartkiem samochody.

Był późny wieczór. Bartek pojechał do swojego mieszkania już dobre dwie godziny temu, żeby spakować się do końca. Adelajda zaczęła sprzątać, po czym zamknęła się w pokoju. Ja także siedziałem w swoim, pakując wszystkie potrzebne rzeczy do wyjazdu do Spały. Nie było tego wiele, bo byłem pewny, że będę przyjeżdżał, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja i zabierał wszystko, czego będę potrzebował, dlatego kiedy skończyłem ruszyłem w stronę pokoju zamieszkiwanego przez Adelajdę i cicho zapukałem. Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi, więc ponowiłem próbę. Kiedy znów nie było żadnego odzewu, uchyliłem drzwi, wsadzając głowę do środka. Widok, który zastałem wywołał na mojej twarzy ogromny uśmiech. Adelajda ze słuchawkami na uszach, tańczyła po całym pokoju, jednocześnie chyba go sprzątając. Robiła piruety, wywijała biodrami i czasami udawała, że gra na gitarze. Kiedy zrobiła kolejny obrót i mnie zauważyła, poplątały jej się nogi i z hukiem runęła na podłogę. Ledwo powstrzymując śmiech wszedłem do pokoju i pomogłem jej wstać. Ona wyraźnie zła, ściągnęła słuchawki i spojrzała na mnie groźnie.
- Puka się! - wbiła mi palec w klatkę piersiową. - Ała.
- Pukałem. - zaśmiałem się. - To było piękne, wiesz?
- Ha, ha, ha. Naprawdę bardzo śmieszne. - zrobiła obrażoną minę, ale po chwili oczywiście sama zaczęła śmiać się głośno i wspominać swój upadek, który określiła mianem "epickiego".
- Będzie mi cię brakowało, wiesz? - powiedziałem, kiedy siedzieliśmy obok siebie pod oknem w jej pokoju. Spojrzała na mnie, marszcząc nos. Znowu. Po czym uśmiechnęła się lekko.
- Mi ciebie też, Mariusz.

Ustawiłem budzik na godzinę piątą, ale Adelajda i tak była szybsza, bo kiedy wyszedłem z pokoju, zaraz po tym jak zadzwonił budzik, ona już wyciągnęła swoją walizkę i postawiła ją w korytarzu, była w pełni ogarnięta i siedząc przed telewizorem, popijała kawę.
- Dzień dobry. - uśmiechnęła się na mój widok.
- Wcale nie taki dobry. - mruknąłem, zamykając się w łazience. Po porannej toalecie ubrałem się i zjadłem śniadanie. Przed godziną siódmą usłyszeliśmy dzwonek do drzwi, za którymi stał Bartek. Uśmiechnięty od ucha do ucha, nawijał, jak bardzo cieszy się, że znów jest w Polsce i jak bardzo nie może doczekać się wystąpienia w biało-czerwonym wdzianku. Adelajda była nad wyraz cicha, potakiwała Bartkowi i tylko czasami odpowiadała półsłówkami. W końcu nadszedł czas wyjazdu. Adela zamówiła taksówkę, a ja zapakowałem już się do samochodu Bartka, który w tym samym czasie żegnał się z nią.
- Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. - powiedziała, kiedy stanąłem przed nią.
- Przyjeżdżaj na mecze. Załatwię ci wejściówki.
Uśmiechnęła się, kręcąc głową.
- Mogę rozważyć tą opcję, ale nie obiecuję. - podeszła do mnie i przytuliła się mocno. Objąłem ją ramionami, także ściskając z całych sił. Czułem, że będzie mi jej cholernie brakować. - Do zobaczenia, Mario.
- Do zobaczenia, Adelo. - pocałowałem ją w czoło, a ona uśmiechnęła się do mnie wesoło. Kiedy odjeżdżała, machała nam, aż jej taksówka nie zniknęła nam z pola widzenia. Później wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy na podbój Spały.

*   *   *

No cóż, no cóż, no cóż. 
Znów muszę Was przeprosić za tak długą przerwę, ale nie miałam kompletnie czasu, żeby dodać. 
Zbliżamy się do końca, nie wiem dokładnie, ile rozdziałów mi zajmie wykończenie tego, ale obstawiam, że nie więcej niż pięć. 
Przypominam, że nie kończę z pisaniem i zaraz po zakończeniu historii Mariusza i Adelajdy ruszy coś zupełnie innego, historia Julki i Krzyśka : http://people-will-hurt-you.blogspot.com/

niedziela, 23 czerwca 2013

8.

"Nie ważne jak mocno uderzasz, ale jak mocny cios
potrafisz przyjąć od życia i iść dalej. 
Ile możesz znieść i ciągle iść naprzód. Tak się wygrywa.
Użalanie się nad sobą nie przynosi rozwiązania."

Dziwnie się czułem, kiedy kładłem się do łóżka ze świadomością, że w pokoju obok jest Adelajda. Długo nie mogłem zasnąć, a kiedy już drzemałem obudził mnie potężny grzmot. Nad Bełchatów nadciągnęła burza i to wcale nie taka mała. Grzmoty były nieznośnie głośne, a kiedy się błyskało robiło się jasno, jak w środku dnia. Z zrezygnowaniem spojrzałem na zegarek. Była druga trzydzieści dwa. Wstałem i ruszyłem do łazienki. Chwyciłem za klamkę, ale drzwi były zamknięte. Zmarszczyłem brwi; światło było zgaszone. Pociągnąłem z całej siły, ale ani drgnęło.
- No co jest... - mruknąłem, a wtedy usłyszałem charakterystyczne kliknięcie zamka i drzwi się otworzyły. Moim oczom ukazała się Adela z niewinnym uśmiechem na twarzy i wielkimi oczyma. Uniosłem brwi, zaskoczony. - Coś się stało? Żarówka się wypaliła? - spytałem, naciskając włącznik, ale światło się zaświeciło.
- Nie... Ja... - zaczęła i spuściła wzrok, po czym westchnęła ciężko, wzruszając ramionami. - Po prostu boję się burzy, a w łazience nie ma okien. - przyznała, a ja zauważyłem, że się rumieni. Zaśmiałem się, na co ona posłała mi mordercze spojrzenie. - To nie jest śmieszne! - uderzyła mnie z pięści w ramię.
- A gdy w Kołobrzegu była burza, to co robiłaś?
- Szłam spać do Kostki albo zamykałam się w łazience. Po prostu czuję się bezpieczniej, kiedy ktoś jest przy mnie, a jeżeli nie ma takiej możliwości to najlepiej zaszyć się tam, gdzie nie widać błysków i włączyć muzykę najgłośniej jak się da, by nie słyszeć grzmotów.
- No to chodź spać do mnie.
Spojrzała na mnie zaskoczona. Uniosła brew z złośliwym uśmiechem na twarzy.
- Żartujesz sobie ze mnie?
- Absolutnie, nigdy w życiu! - odpowiedziałem ze śmiechem. Zamilkła na chwilę, by potem z głębokim westchnieniem wyciągnąć rękę w moją stronę. Chwyciłem jej dłoń i podniosłem do góry, po czym ruszyłem do swojego pokoju ciągnąc dziewczynę za sobą. Kiedy przechodziliśmy przez salon niesamowicie mocno się błysnęło, a kilka sekund później nastąpił ogromny huk, tak, jakby błyskawica strzeliła w jakieś pobliskie drzewo. Adela pisnęła, ścisnęła moją dłoń i biegiem popędziła do mojej sypialni, ciągnąc mnie za sobą. Próbowałem powstrzymać śmiech, ale nijako mi to wychodziło.
- To nie jest śmieszne! - fuknęła, sadowiąc się na łóżku, przy ścianie i przykrywając się kołdrą pod sam nos.
- Przepraszam! - wydusiłem, zakrywając sobie usta. - Ale pierwszy raz widzę kogoś, kto tak panicznie boi się burzy. Nie wiedziałem, że w ogóle się czegoś boisz.
Podniosłem kołdrę i położyłem się obok niej, przykrywając nas obojga po sam czubek głowy.
- Boisz się już trochę mniej? - spytałem.
- Troszeczkę. - odparła szeptem. Leżeliśmy w ciszy, pod kołdrą, przy akompaniamencie grzmotów, które wywoływały u Adelajdy dreszcze. Za każdym razem, kiedy do naszych uszu dobiegł huk, wzdrygała się i z świstem wciągała powietrze. Było też słychać krople deszczu uderzające o parapet i okno.
- Śpisz? - spytała cicho, przerywając milczenie.
- Nie. - również odpowiedziałem szeptem. Znów zapanowała cisza, a wtedy ona przysunęła się do mnie i objęła mój tors, wtulając się w mój obojczyk. Zaskoczony, otoczyłem ją ramionami. Emanowała niesamowitym ciepłem.
- Dobranoc.
- Dobranoc. - odpowiedziałem, nadal zaskoczony całą tą sytuacją.


Obudziłem się w tej samej pozycji, w której zasnąłem. Adela spała, wtulona w mój obojczyk, a ja opierałem swój policzek o czubek jej głowy. Była całkowicie spokojna i kiedy obejmowała mój tors swoimi rękami czułem jej miarowe bicie serca. Spojrzałem na zegarek, który wskazywał godzinę dziewiątą dwadzieścia cztery. Chciałem delikatnie wyswobodzić się z jej uścisku, ale ona otworzyła oczy, zamrugała kilka razy i spojrzała na mnie.
- Dzień dobry, koleżanko. - uśmiechnąłem się do niej. Odwzajemniła uśmiech, podnosząc się do pozycji siedzącej i rozciągając mięśnie na wszystkie możliwe strony.
- Dzień dobry. O Boże, ale ścierpłam! Nigdy więcej. - zaśmiała się wesoło. Wywróciłem oczami.
- To będziesz spała w łazience, w wannie.
- Na pewno będzie wygodniej! - dźgnęła mnie w brzuch, puszczając oczko. - Zrobię śniadanie za ten bohaterski czyn dzisiejszej nocy, dobrze? - wygrzebała się z pościeli i zniknęła za drzwiami. Wstałem, również rozciągając obolałe mięśnie. Kiedy szedłem do łazienki, Adela krzątała się po kuchni. Z totalnym bałaganem na głowie, w tej strasznie za dużej koszulce, na boso i tak wyglądała świetnie. Naprawdę czułem, że jest wyjątkową osobą. Taką, którą trudno znaleźć i która na pewno dużo potrafi wnieść do czyjegoś życia.
Bo do mojego życia wniosła dużo, mimo, iż była w nim zaledwie tydzień. W nocy dużo myślałem i podjąłem już decyzję, co do reprezentacji. Chciałem grać. Chciałem śpiewać Mazurka Dąbrowskiego i grać w biało-czerwonym stroju, słyszeć tysiące polskich kibiców dopingujących tą samą drużynę. Pragnąłem tego, jak chyba niczego innego. I postanowiłem to pragnienie spełnić. Zaraz po śniadaniu miałem zamiar zadzwonić do Andrei Anastasiego.

Jak postanowiłem, tak też zrobiłem. Adela poszła wziąć prysznic, a ja rozsiadłem się na kanapie w salonie i wybrałem numer do trenera. Bałem się, że z nerwów zapomnę angielskiego.
- Andrea Anastasi, słucham? - odezwał się głos w słuchawce.
- Dzień dobry, trenerze. Tu, Mariusz Wlazły. - przerwałem na chwilę. - Podjąłem decyzję. Chcę grać. Dojadę na zgrupowanie.
- Wyśmienicie! Jestem niezmiernie zadowolony, że podjąłeś taką decyzję, mam nadzieję, że związek drugi raz nie popełni tego samego błędu.
- Również mam taką nadzieję.
- Czyli widzimy się jeszcze w tym tygodniu w Spale?
- Oczywiście. Myślę, że przyjadę razem z Bartoszem Kurkiem, który bodajże jutro przyjeżdża z Rosji.
- Już nie mogę doczekać się, kiedy zobaczę cię w akcji. Do zobaczenia!
- Do zobaczenia. - usłyszałem pikanie, kiedy Andrea zakończył rozmowę. Odetchnąłem z ulgą i w tej samej chwili do salonu weszła Adela. Spojrzałem na nią.
- Ja posłuchałem twojej rady, a ty mojej nie. To nie fair. - fuknąłem, patrząc na jej równo wyprostowane włosy. Pogładziła swoje włosy, spojrzała na mnie, a później na telefon w mojej ręce.
- Żartujesz!
- Chyba za często to stwierdzasz. Nie jestem żadnym żartownisiem. - wyszczerzyłem się. Adelajda pisnęła, podbiegła do mnie i uściskała mocno.
- Tak się cieszę! Chyba zacznę interesować się siatkówką, wiesz? Będę jeździć na wasze mecze. Winiarski, Bąkiewicz i Ignaczak też są w reprezentacji?
- Winiarski i Ignaczak tak, ale Bąkiewicz nie.
- To nic, może Bąku będzie chciał jeździć ze mną. - zaśmiała się. - Już czuję, że to wygracie, naprawdę!
- Co dokładnie? - spytałem, również się śmiejąc i podnosząc prawą brew. Zamyśliła się na chwilę.
- Wszystko! - podniosła w górę ręce i znów wybuchnęła śmiechem.

*  *  *

Myślę, że większość z was spodziewała się podjęcia takiej decyzji przez Mariusza,
więc tutaj nie ma wielkiej niespodzianki :)

Mam nadzieję, że nasze orzełki wezmą się dzisiaj w garść i pokażą,
że Polska tak szybko się nie poddaje. 
Mimo, że mamy bardzo małe szanse na wyjście z grupy,
pokażemy, że nie ma rzeczy niemożliwych. 
Bo oni już nie raz pokazali, że się da. 

Jak ja kocham to słoneczko, te trzydzieści dziewięć stopni Celcjusza
i codzienne, całodniowe siedzenie nad jeziorem! <3




piątek, 14 czerwca 2013

7.


"Dziś zamknę oczy, policzę do dziesięciu. 
Pstryczek! Nim otworze je, życie nabierze sensu
i kolory tęczy znów chwycę bez trudu,
bo życie to największe ze wszystkich cudów."

Siedzieliśmy na kanapie już dobrą godzinę, oglądając jakąś komedię. Adela praktycznie nie przestawała się śmiać, a wybuchy jej perlistego śmiechu powodowały, że na mojej twarzy pojawiał się szeroki uśmiech, a w sercu czułem dziwny uścisk. W końcu film się skończył, więc włączyłem kanał z muzyką. 
- Wiesz co? Skoro tymczasowo będziemy razem mieszkać, to chyba dobrze by było poznać się trochę lepiej, prawda? I przy okazji, chcę poznać twój problem. Możesz mi zaufać. I obiecuję, że niezależnie od tego, co usłyszę, nie odwrócę się od ciebie i nie zrezygnuje. - odwróciła się w moją stronę, opierając łokieć o oparcie kanapy, a głowę na dłoni. Wpatrywała się we mnie intensywnie czekoladowymi oczami. Westchnąłem. 
- To może ty zaczniesz? - spytałem, unosząc brew. Adela zagryzła dolną wargę, marszcząc nos. Znowu! Przez krótką sekundę przez jej twarz przemknęła niepewność. 
- A mogę ci zaufać? - wyszeptała. Wziąłem głęboki wdech i przytaknąłem. Adelajda uśmiechnęła się nieznacznie, po czym spojrzała za mnie. Zmrużyła oczy i wpatrywała się w ciemność za oknem. - No cóż... Moje życie nie jest jakieś nadzwyczajne. Wyprowadziłam się z Mazur do Kołobrzegu. Zamieszkałam z moją przyjaciółką, Kostką i tak sobie żyję. Nie skończyłam żadnych studiów, pracuję w hotelu, jako kelnerka i kucharka, czasami stoję na recepcji. Dobrze mi płacą, a ja także czuję się tam dobrze. - zamilkła, spuszczając wzrok z okna.
- To tylko streszczenie. - stwierdziłem.
- Nie chciałbyś znać prawdy. - powiedziała zupełnie innym tonem niż dotychczas. Takiego tonu jeszcze u niej nie słyszałem. Zimny i stanowczy. Wręcz rozkazujący. - To znaczy... - na jej policzki wpłynął rumieniec. - to naprawdę nic ciekawego. Normalne życie. Tak... - dodała już swoim dźwięcznym, miłym dla ucha tonem. Uśmiechnęła się lekko. - Mogę poznać twój sekret? Nie musisz opowiadać mi całego swojego życia. Powiedz mi, co cię dręczy. 
Zamilkłem, bijąc się z myślami. Powiedzieć jej? Może to właśnie ona jest tym darem od losu? 
- Chodzi o kobietę. - zacząłem, spoglądając na nią. Uśmiechała się lekko, zachęcając mnie do monologu i wierciła we mnie dziury swoim czekoladowym spojrzeniem. - Ma na imię Weronika. Poznałem ją na ostatnim w tym sezonie meczu Plusligi. Trzeba przyznać, że jest naprawdę ładna oraz, jak mi się wtedy zdawało, inteligenta. Ale ona okazała się zwykłą suką. - Adela spojrzała na mnie z zaskoczeniem, ale nic nie powiedziała. Westchnąłem. - Prawda jest taka, że najzwyczajniej w świecie mnie wykorzystała, oszukała. Ja jej zaufałem, a ona zadawała się ze mną tylko ze względu na to, że jestem siatkarzem i mam pieniądze. Pewnego dnia, jeszcze przed tym, jak dowiedziałem się jaka jest naprawdę, przyszła do mnie do mieszkania. Wyglądała strasznie. Była pobita i cała zapłakana. Pozwoliłem jej się wykąpać, ogarnąć. Zaopiekowałem się nią. Chciałem pojechać na pogotowie, a później na policję, ale ona kategorycznie mi zabroniła. Później ni stąd, ni zowąd zaczęła krzyczeć i mnie wyzywać. Rozpłakała się jeszcze bardziej i wybiegła z mieszkania, robiąc katastrofalny chaos. Próbowałem jej szukać, ale na darmo. Na drugi dzień wszyscy posyłali mi pogardliwe spojrzenia. Ludzie, z którymi dotychczas miałem świetny kontakt nie odpowiadali mi nawet dzień dobry na ulicy. Okazało się, że Weronika rozpuściła plotkę, że rzekomo pobiłem ją i próbowałem się do niej dobierać wbrew jej woli. Każdy jej wierzył, nikt nie chciał wysłuchać mojej wersji. Jak się niedawno dowiedziałem, Weronika mnie najzwyczajniej w świecie okradła. Zabierała mi różne rzeczy z mieszkania, nawet z portfela ukradła mi kilka stówek, a ja, zauroczony nią, nawet nie zauważyłem, że zniknął drogi, pamiątkowy, złoty zegarek czy inne tego typu rzeczy, których w moim mieszkaniu mam sporo. Wykorzystywała tak wielu mężczyzn, tylko po to, aby się wzbogacić. Kiedy przyszła do mnie tamtego wieczoru, pobił ją jeden z jej kochanków, bo dowiedział się, że ukradła mu pieniądze i jeszcze inne cenne rzeczy z jego domu. Żerowała tak po całej Polsce. Nie wiem, co mam teraz zrobić. Każdy myśli, że jestem jakimś damskim bokserem i erotomanem. - prychnąłem. - Nikt, dosłownie nikt, oprócz chłopaków z drużyny, nie chce słuchać moich wyjaśnień. Wszyscy wierzą kobiecie o anielskiej twarzy, która tak naprawdę jest zwykłą dziwką i oszustką. Potrafi świetnie grać na uczuciach drugiego człowieka. - zakończyłem swój monolog, kręcąc głową. - Mój drugi problem jest już trochę mniejszej wagi. Mianowicie nie wiem, czy zdecydować się na grę w reprezentacji. - zaśmiałem się. - Nie wiem, czy się orientujesz, ale na jakiś czas z tego zrezygnowałem z powodu konfliktów z Polskim Związkiem Piłki Siatkowej, ale ostatnio rozmawiałem z Andreą Anastasim i naprawdę zaczynam poważnie myśleć nad powrotem. Trochę mi tego brakuje.
Adelajda w milczeniu wpatrywała się we mnie zmrużonymi oczyma.
- Dlaczego ta Weronika jeszcze bezkarnie chodzi po ziemi? - spytała po chwili. Wzruszyłem ramionami.
- Nikt jeszcze nic z tym nie zrobił. Nie licząc kilku pobić i wielu kłótni. Ja też nie mam zamiaru nic z tym robić.
Westchnęła, kręcąc głową.
- Ludzie są tacy głupi. - stwierdziła. - A co z  tą reprezentacją? Co stoi na przeszkodzie?
Zamyśliłem się na chwilę. Co tak właściwie stoi na przeszkodzie?
- PZPS. Nie chcę znowu przechodzić przez to całe bagno. - przyznałem.
- Jeżeli naprawdę tego pragniesz i kochasz to, to dlaczego nie? Jestem pewna, że gdy jeszcze grałeś w reprezentacji wnosiłeś do niej wiele. Jeżeli dają ci szansę i naprawdę tego chcesz, to naprawdę warto spróbować. Może już nigdy więcej nie nadarzy się podobna okazja? Może jutro wyjdziesz do sklepu, rozpierdoli cię samochód i już nigdy nie zagrasz? - wypaliła, a ja zmarszczyłem brwi.
- Bardzo kreatywne myślenie, Adelajdo.
- Wiem, bo to prawda. Po co odkładać to, czego się pragnie?
Wzruszyłem ramionami i upiłem łyk herbaty. Usiadłem wygodniej na kanapie, nogi opierając o stół i wpatrując się w telewizor włączony na kanale muzycznym. Zapadła cisza. Nie taka z rodzaju tych krępujących, wręcz przeciwnie. Miła cisza, przerywana cichymi dźwiękami melodii wypływającej z głośników telewizora. Adelajda cały czas siedziała po turecku, w wielkiej koszulce, z totalnym harmiderem na głowie i z kubkiem herbaty malinowej w rękach. Wpatrywała się w okno, nawet nie mrugając.
- Masz piękne włosy, czemu je prostujesz?
- Masz szansę na grę w reprezentacji, czemu z niej nie skorzystasz? - znów zamilkłem, wbijając wzrok w telewizor. - A tak poza tym, na twoim miejscu zrobiłabym coś z tą Weroniką.
- Zastanowię się. A tak poza tym, nie prostuj włosów. - uśmiechnąłem się, a ona w końcu spojrzała na mnie i odwzajemniła uśmiech.
- Zastanowię się. - puściła mi oczko i uśmiechnęła się szerzej. Przez myśl przemknęło mi, że jest naprawdę ładna. - Uwielbiam tą piosenkę! - wyrwała mi z ręki pilota i zrobiła głośniej. - Lubiła tańczyć, pełna radości tak, ciągle goniła wiatr! - stanęła na kanapie i zaczęła tańczyć i śpiewać. Zaśmiałem się głośno, a ona śpiewała jeszcze głośniej i zaczęła podskakiwać. - Spragniona życia wciąż, zawsze gubiła coś, nie chciała nic! No chodź! - chwyciła mnie za rękę i z całej siły pociągnęła do góry. Stanąłem obok niej, a kiedy ona podskakiwała, kanapa unosiła także mnie.
- Nie rozumiałem, kiedy mówiła mi "Dzisiaj ostatni raz, zatańczmy proszę tak, jak gdyby umarł czas" mówiła miiii! - zaśpiewałem, po czym wybuchnąłem śmiechem. Mój wokal raczej nie spotkałby się z uznaniem jakichkolwiek widzów. W porównaniu z pięknym, dźwięcznym głosem Adeli, mój raczej nie był stworzony do śpiewu. Ale ona także wybuchnęła śmiechem i bujała się w rytm piosenki Rotary. Czułem się, jakby ktoś mi o niej opowiadał. Paradoksalne ta piosenka była o niej. I częściowo o mnie. Paradoksalnie.


*  *  *

No to jest siódemeczka :)
Co mogę napisać? Chyba nic. 
Nie wiem, czego spodziewaliście się po tej "tajemnicy" Mariusza, ale to jest właśnie to. 
W sumie to chyba nic wielkiego, prawda? 

Ja chcę już mecz z Francją, no!

a no tak, dziękuję za ponad 10.000 wyświetleń <3


piątek, 7 czerwca 2013

6.


"Z biegiem czasu 
na te same rzeczy patrzymy już
zupełnie inaczej"

Nie licząc pamiętnej nocy nie spotkałem Weroniki od dobrych trzech tygodni. Nie odpowiadała na esemesy, telefony, maile, nie otwierała drzwi do swojego mieszkania. Jednym słowem nie dawała żadnych znaków życia. Myślałem, że uciekła, ale jednak się myliłem. Po prostu bardzo dobrze i skutecznie się przede mną ukrywała i mnie unikała. W końcu dałem za wygraną i w pewnym sensie cieszyłem się, że nie mam z nią żadnego kontaktu. Już nawet nie chciałem odzyskać pieniędzy, nie chciałem też wysłuchiwać jej tłumaczeń. I właśnie wtedy postanowiłem wyjechać na trochę. Byłem pewny, że wiele kilometrów od Bełchatowa nikt nie  będzie wiedział, co się wydarzyło. No i nikt nie wiedział. Ale mimo to, nie uciekłem całkowicie od problemów. Chociaż czy tą dziewczynę, która nieprzerwanie siedzi w mojej głowie, można nazwać problemem? Od razu widać było, że próbowała mi pomóc. Ale ja pojąłem to dopiero na dzisiejszym treningu.  Pojechałem tam, w nadziei, że znajdę pomoc, a kiedy los podstawił mi tą pomoc pod sam nos, ja jej nie zauważyłem. Dotarło do mnie, że źle potraktowałem Adelajdę. Bardzo źle. To ona była tym darem od Boga, kimś, kto prawdopodobnie mógł mi pomóc. Chociaż w jakimś małym stopniu.  Nagle zapragnąłem od razu do niej pojechać i za wszystko przeprosić, ale zaraz później poczułem, że to byłoby strasznie głupie. Najpierw uważam ją za wariatkę, kompletnie ignoruję, a później wracam i błagam o przebaczenie?  To byłoby strasznie dziecinne.
Wyszedłem z budynku, w którym znajdywała się siłownia. Słońce tradycyjnie świeciło bardzo mocno, więc wsunąłem na nos okulary i ruszyłem w stronę mojego osiedla. Czerwiec dawał się we znaki i zapowiadał gorące dwa miesiące. Bełchatowskie ulice były zapełnione. Ludzie korzystali z słońca, którego w tym roku nie było dużo, bo zima była mroźna, a wiosny nie było prawie wcale. Dziś wyszedłem z siłowni dużo wcześniej, ale to tylko dlatego, że po prostu chciałem w końcu zrobić jakieś porządne zakupy. Od kilku dni żywię się tylko herbatą i chińskim jedzeniem zamawianym z pobliskiej knajpki, którego miałem już szczerze po dziurki w nosie. Wbiegłem po schodach, omal nie zderzając się z panią Florentyną, wspomnianą wcześniej sąsiadką, która burknęła tylko coś pod nosem i na tyle pośpiesznie, na ile pozwalał jej wiek, zeszła na dół. Pokręciłem tylko głową, wzdychając ciężko i wszedłem do mieszkania. Torbę rzuciłem w kąt, wziąłem kluczyki od samochodu i portfel i znów zbiegłem po schodach na dół. Postanowiłem pojechać do Łodzi. Dawno tam nie byłem, więc wstąpię do galerii i tam zrobię zakupy. Droga minęła mi bezproblemowo w towarzystwie radia, z którego sączyły się dźwięki moich ulubionych przebojów. Kiedy wjechałem na parking pod galerią zacząłem siarczyście przeklinać, wypatrując jakiegoś wolnego miejsca do zaparkowania. Jeździłem po parkingu dobrych piętnaście minut, kiedy w końcu zauważyłem, jak ktoś opuszcza miejsce. Przyspieszyłem i zaparkowałem, omal nie zderzając się z jakimś czerwonym garbusem. Zwycięstwo! 
Kiedy przechodziłem koło McDonald'a zauważyłem moją dobrą znajomą, jeszcze z czasów szkoły. Siedziała przy stoliku z swoją małą córeczką i bawiła się z nią zabawką z zestawu. Postanowiłem skorzystać z okazji i dosiadłem się do nich. Na rozmowie spędziłem z nią dobre półtora godziny, kiedy oznajmiła, że musi się zbierać, bo mała Aga musi pójść spać. Pożegnałem się i w końcu poszedłem do marketu. Zakupiłem najpotrzebniejsze rzeczy, a później znów dziesięć minut zajęło mi szukanie mojego auta, bo zapomniałem, gdzie go zaparkowałem. Kiedy w końcu wsiadłem do samochodu odetchnąłem z ulgą. Dzisiejszego wieczoru nareszcie zjem normalne jedzenie. Dziękowałem sobie, że kiedyś lubiłem gotować. Wtargałem wszystko do swojego mieszkania, po czym wziąłem się za gotowanie. Po godzinie zadowolony rozsiadłem się na kanapie, włączyłem film, który niedawno ściągnąłem na pendrive'a i wziąłem talerz do rąk. Już miałem włożyć pierwszy kęs do ust, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Zamarłem z widelcem w połowie drogi do ust i westchnąłem ciężko, przewracając oczami. Nie odkładając talerza na stół, ruszyłem do drzwi, po drodze jednak biorąc zawartość widelca do buzi. Otworzyłem drzwi i znów zamarłem. Przestałem rzuć jedzenie, które miałem w buzi, po czym przełknąłem je głośno. Zamrugałem parę razy, upewniając się, że nie mam nic z oczami. Ale ona naprawdę tam była. Stała przede mną, uśmiechając się, pokiwała do mnie krótko.
- Cześć! 
Znów przełknąłem głośno ślinę. Otworzyłem buzię, ale nie byłem w stanie niczego powiedzieć, więc ją zamknąłem. 
- Przepraszam, że tak bez zapowiedzi, ale chciałam zrobić ci niespodziankę. Wiem, że dawałeś mi wyraźne znaki, że nie masz ochoty na zadawanie się ze mną, ale ja się tak szybko nie poddaję. Chcę ci pomóc. Polubiłam cię, Mariusz. - wyrzuciła z siebie z szybkością karabinu maszynowego. Pokiwałem powoli głową z zdezorientowaną miną. 
- Wejdź. - powiedziałem, odsuwając się na bok. Uśmiechnęła się do mnie i weszła do mieszkania, ciągnąc za sobą niewielką walizkę. Spojrzałem na walizkę, a potem na dziewczynę, unosząc jedną brew. 
- Oh, zaraz ci wszystko wyjaśnię, dobrze? Może najpierw usiądźmy. - zaproponowała. Znów pokiwałem tylko głową i wskazałem na salon. Odstawiła walizkę pod ścianę, ściągnęła buty i weszła do środka. Poszedłem za nią, odstawiając talerz z jedzeniem na stolik i usiadłem w fotelu, naprzeciwko niej. - No to czas na wyjaśnienia. Nie będę owijać w bawełnę i przyznam, że bardzo cię polubiłam. Trochę mnie zabolało, gdy wyjechałeś tak bez żadnego słowa, bez pożegnania. Twoi koledzy też bardzo się wkurzyli, ale martwili się o ciebie. Powiedziałam im, że prawdopodobnie w ogóle nie spałeś, bo byłeś ze mną, a później widziałam, jak odjeżdżasz. A przecież droga z Kołobrzegu do Bełchatowa wcale nie jest taka krótka. Chłopacy postanowili zostać nad morzem do końca, tak jak planowali. Kiedy przyszli się pożegnać, dziś rano, spontanicznie postanowiłam się zabrać z nimi. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do walizki i oto jestem. Jak już mówiłam chcę ci pomóc. A licz się z tym, że jestem bardzo wytrwała. Jeżeli coś sobie postanowię, to nie spocznę, dopóki tego nie osiągnę. Kiedy cię spotkałam, takiego smutnego, przygnębionego, postanowiłam ci pomóc i mam zamiar tego dokonać. - uśmiechnęła się do mnie. Patrzyłem na nią, jak na wariatkę. Doprawdy, czy normalny człowiek od tak postanowił by przejechać pół Polski dla kogoś, kogo zna kilka dni? 
- A gdzie się zatrzymasz? - zapytałem. Zmarszczyła śmiesznie nos, zamyślając się na chwilę. Zauważyłem, że robiła to dosyć często, co mnie niezmiernie bawiło, bo wyglądała wtedy naprawdę słodko i niewinnie. A w rzeczywistości wcale nie była niewinna. Była szalona. 
- No cóż. Jak już mówiłam, ten wyjazd był spontaniczny. Nawet moja przyjaciółka, Kostka, o tym nie wie. Wcześnie rano szła do pracy, a ja zostawiłam jej tylko kartkę z wyjaśnieniami. Jestem pewna, że strasznie się na mnie wkurzy, ale jest do tego przyzwyczajona. 
- Przyzwyczajona? To znaczy, że często jeździsz za nieznajomymi przez pół kraju? - spytałem, a ona roześmiała się głośno. 
- Po pierwsze; nie jesteś nieznajomym, Mariusz. Po drugie; chodziło mi o to, że jest przyzwyczajona do moich dość dziwnych pomysłów i wytrwale je znosi. A wracając do tematu, to nie mam zielonego pojęcia, gdzie się zatrzymam. Może poproszę któregoś z Michałów o nocleg? Bo Krzysiowi nie chce zwalać się na głowę, ma przecież żonę i dwójkę dzieci. Tak, chyba skuszę się na propozycję Bąkiewicza, który zaoferował pomoc, w razie, gdybym miała jakieś problemy. - zamyśliła  się, znów marszcząc nos. 
- Możesz zatrzymać się u mnie. - wypaliłem. Adela wyprostowała się szybko, patrząc na mnie z zaskoczeniem. 
- Naprawdę? 
- Naprawdę. - przytaknąłem. 
- To wspaniale! - wstała i dosłownie rzuciła się na mnie, obejmując za szyję i skradając mi soczystego buziaka w policzek. Nie mogąc się powstrzymać, także uściskałem ją, a na moją twarz wpłynął szeroki uśmiech. - Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę. Obiecuję ci, że nie pożałujesz. Jestem bardzo grzeczną dziewczynką, naprawdę. 
- Tak, zauważyłem. - posłałem w jej stronę zadziorny uśmiech i poruszyłem wymownie brwiami. Nie wiedzieć czemu, mój humor zmienił się diametralnie. Tak samo, jak w pewnym sensie podejście do Adeli. Nagle wydała mi się świetną dziewczyną i zrozumiałem, że na początku źle ją oceniałem. Na moje słowa pokazała mi tylko język i kontynuowała.
- Umiem świetnie gotować, czasami pomagałam naszemu kucharzowi w hotelu, ale jeżeli ty sam to ugotowałeś, to widzę, że mam poważną konkurencję. - wskazała na talerz - nie jestem bałaganiarą... No dobra, nie będę cię okłamywać, jestem straszną bałaganiarą, ale dla ciebie się postaram, obiecuję. Mogę zmywać, sprzątać, prać, gotować...
- Mam zmywarkę. - mruknąłem, ale ona wydawała się tego w ogóle nie słyszeć. Gadała jak najęta, a ja byłem skłonny stwierdzić, że przegadała samego Krzysia. W końcu, kiedy już zabrakło jej wystarczająco dużo powietrza, wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się do mnie, milknąc. Czekałem chwilę, by upewnić się czy nie chce czasami jeszcze czegoś powiedzieć, ale ona tylko uśmiechała się, wpatrując we mnie. Pokazałem jej moje całe, niewielkie mieszkanie. Kuchnia, łazienka, salon, dwie sypialnie i korytarz. Była zachwycona. W końcu stwierdziła, że pójdzie wziąć prysznic, a ja dokończyłem swoje jedzenie, zrobiłem kilka kanapek dla Adelajdy i dwie herbaty dla nas obojga. Znów usiadłem się wygodnie na kanapie. Po dwudziestu minutach zobaczyłem jak Adela przemyka korytarzem do swojego pokoju, a chwilę później w śmiesznej, o wiele za dużej koszulce z napisem thanks for the day off i krótkich, szarych spodenkach. Jej proste, ciemne włosy były mokre i opadały korkociągami na jej plecy i ramiona. Widocznie miała w zanadrzu prostownicę i codziennie rano spędzała pół godziny na idealnym prostowaniu każdego pasma, podobnie jak Weronika. Uśmiechnęła się do mnie i wskazała na talerz z kanapkami.
- Myślałam, że już jadłeś. Jesteś aż takim łakomczuchem?
- Nie - zaśmiałem się i chwyciłem swój kubek z herbatą. - To dla ciebie, mam nadzieję, że ci będzie smakować.
Dziewczyna znów posłała w moją stronę promienny uśmiech i usiadła po turecku obok mnie na kanapie. Wzięła do rąk kubek i upiła łyk.
- Mmm... Malinowa! Moja ulubiona.

*  *  *

No to szósteczka!
Ten rozdział pisało mi się nadzwyczaj dobrze i jestem bardzo zaskoczona z tego powodu. 
No, chyba wspominałam wam już, że nawet nie zdążycie zatęsknić za Adelą, a ona już się pojawi, prawda?
Obiecuję, że w następnym rozdziale poznacie tą tajemnicę Mariusza!

Boże, co to był za mecz!
Paznokci już nie mam prawie wcale, przyznam, że baaardzo ucierpiały przez
tą Brazylię. I przyznaję bez bicia, myślałam, że Zatorski nie poradzi sobie, ale zwracam honor.
Dziś grał genialnie! 

Ale i tak chcę jak najszybciej widzieć Igłę śmigającego po parkiecie
W NIEDZIELĘ ZWYCIĘSTWO JEST NASZE!

Przypominam, że wszyscy, którzy chcą być informowani o nowych rozdziałach
kierują się o TUTAJ i tam wpisują swoje namiary :)

Powstał już nowy pomysł i także nowy blog, który ruszy po skończeniu tego opowiadania
i krótkiej przerwie (:
To będzie coś zupełnie innego niż dotychczas. 
Zapraszam na 


środa, 29 maja 2013

5.


"Wszystko, co kiedykolwiek kochałeś, 
odrzuci Cię albo umrze.
Wszystko, co kiedykolwiek stworzyłeś, 
zostanie wyrzucone.
Wszystko, z czego jesteś taki dumny,
zostanie wyrzucone do kosza."


Istnieje taka rzecz, rządząca mną od jakiegoś czasu, nie pozwalająca normalnie żyć, racjonalnie myśleć. Hipnotyzuje mnie, a ja tak po prostu daję się nabrać na banalną sztuczkę iluzjonistyczną. Abrakadabra, przegrywam. Jestem strasznie zmęczony, oczy same mi się zamykają, ale uparcie trzymam mocno kierownicę, próbując cały czas patrzeć na drogę szeroko otwartymi oczami. Słońce świeci bardzo mocno i wysoko. Razi mnie mimo okularów przeciwsłonecznych. Moje oczy są bardzo podrażnione przez brak snu, a mój umysł nie potrafi normalnie funkcjonować, bo kłębi się w nim wiele sprzecznych myśli. Znów uciekam. Czuję się trochę podle. Coś mnie podkusiło. Wziąłem już zapakowaną torbę i po prostu wsiadłem do samochodu, zostawiając w hotelu Winiarskiego, Bąkiewicza i Ignaczaka, zostawiając Adelajdę i moje wszelkie nadzieje na to pieprzone lepsze jutro. Nawet nie wiem, dokąd jadę. Nie mam najmniejszej ochoty na powrót do domu do Bełchatowa. Kiedy zorientowałem się, że przejeżdżam obok stacji paliw, zahamowałem z piskiem opon, gwałtownie skręcając. Usłyszałem kilka klaksonów, ale kompletnie się tym nie przejąłem. Zaparkowałem i oparłem głowę o kierownicę. Poczułem wibracje w kieszeni spodni, wyciągnąłem komórkę i spojrzałem na ekran, który informował mi, że dzwoni Igła. Z westchnieniem nacisnąłem zielony guzik, przyciskając komórkę do ucha.
- Dzięki Bogu! - wrzasnął. - Czy ciebie już do końca pogięło? POGIĘŁO?! My tu od zmysłów odchodzimy, boimy się o ciebie, a ty nawet głupiego esemesa nie umiesz wysłać? Adela powiedziała nam, że spotkaliście się w nocy, a później widziała, jak wchodzisz do samochodu i odjeżdżasz. Co to miało znaczyć? Gdzie jesteś? Pogięło cię? Natychmiast wracaj, rozumiesz?
- Brawo, Krzysiu. Wyczerpałeś już swój roczny limit na zadawanie pytań.
- Bardzo śmieszne. - parsknął. Nie często zdarzało się, żeby Krzysztof Ignaczak mówił tak poważnym tonem. - Jesteś cholernym egoistą, wiesz?
 Przełknąłem głośno ślinę, czując, jak zrobiło mi się sucho w gardle. Po kilku sekundach usłyszałem tylko biiip, biiip i nastała cisza. Kompletna cisza, przerywana głośnym biciem mojego serca.
Miał rację.
Tak samo, jak Adelajda.
Oboje mają rację.
Cholerny egoista, nieskutecznie uciekający od problemów i użalający się nad sobą.
Walnąłem z całej siły pięścią w kierownicę, a kilka osób na stacji rzuciło mi zaciekawione spojrzenie, kiedy odezwał się klakson. Odpaliłem samochód i z piskiem opon wyjechałem z parkingu, włączając się w ruch drogowy.


Naciskałem pedał gazu trochę za mocno, moje serce biło trochę za szybko, mój oddech był trochę za bardzo nieuregulowany, moje myśli były trochę za bardzo pogmatwane, tabliczka z napisem Bełchatów trochę za bardzo bolała, a moje mieszkanie było trochę za bardzo puste i ciche. Sąsiadka znów obrzuciła mnie trochę za bardzo zmartwionym i zaniepokojonym spojrzeniem, a ja trochę za chłodno się z nią przywitałem. Poczciwa starsza pani, która wytrzymywała naloty moich kolegów z drużyny na moje mieszkanie, które wiązały się z hałasami, śmiechami i innymi bliżej nieokreślonymi odgłosami. Zawsze, kiedy przyjeżdżałem z meczu wyjazdowego lub jakiegoś turnieju, przychodziła do mnie z pysznym, domowym obiadem. A jak jest teraz? Wydaje mi się, że mną gardzi. Szczerze mówiąc myślałem, że jako starsza kobieta, która dużo już przeżyła nie będzie oceniać ludzi po plotkach i pozorach, ale jednak się myliłem. Wszyscy wierzyli jej, a mnie nawet nikt nie chciał wysłuchać. W mojej głowie po raz kolejny pojawiło się pytanie dlaczego? 
Dlaczego wybrała właśnie mnie? Dlaczego to właśnie ja musiałem zostać przez nią tak wykorzystany? Dlaczego byłem taki ślepy? Dlaczego byłem taki głupi?
Zdałem sobie sprawę, że prawdopodobnie najbliższe dni spędzę właśnie w tym pomieszczeniu, na tej kanapie, z tym pilotem w ręku. Bo co innego miałbym robić? Nie mam ochoty na spotkanie z nikim. Nie mam z kim trenować, bo mam czas do namysłu, do podjęcia decyzji. Ten cholerny czas, który wcale mi nie pomaga. Ucieka szybko i z każdą godziną, ba!, z każdą minutą z coraz większym niepokojem patrzę w przyszłość. Wszystko jest teraz dla mnie jedną, wielką niewiadomą. Jeszcze nigdy nie czułem się tak niezdecydowany. To był mój czuły punkt.


Nie lubię tej ciszy w moim domu. Zawsze przeklinałem wiecznie siedzących w moim mieszkaniu chłopaków, którzy hałasowali, brudzili, wyjadali mi wszystko z lodówki. Marzyłem wtedy o chwili spokoju, samotności. A teraz co? Znów czuję się tak samo, jak w Kołobrzegu, kiedy to Adela wyszła z Krzyśkiem i Michałami. Brakowało mi tego wszystkiego. Ta cisza i ten spokój strasznie mnie przytłaczał. Nie było słychać nawet żadnej muchy, których w ostatnim czasie było pełno. Wszyscy mają mnie głęboko w dupie, nawet owady. Była dopiero, a może już, dwudziesta trzecia w nocy, kiedy wstałem z kanapy i przebrałem się w spodenki i jedną z treningowych koszulek Skry. Założyłem buty do biegania i wkładając słuchawki na uszy wybiegłem z mieszkania. Uliczki Bełchatowa oświetlały tylko lampy lub przejeżdżające co jakiś czas auta. W miejscach, po których biegłem nie było żadnej żywej duszy. A przynajmniej tak mi się zdawało, bo kiedy skręciłem w uliczkę wpadłem na kogoś. Odruchowo złapałem tą osobę za rękę, aby nie upadła na chodnik. Kiedy spojrzała na mnie, szybko rozluźniłem uścisk.
- Co ty tu robisz? - spytałem, szczerze zdziwiony.
- Nadal tu mieszkam i mam takie same prawo do chodzenia po Bełchatowskich ulicach jak ty. - uniosła brew, uśmiechając się lekko. - Odbiło ci do końca? Biegasz w środku nocy?
- Tak, biegam w środku nocy. Ciebie nie powinno to obchodzić.
Prychnęła, poprawiając krótką bluzkę, która podwinęła jej się podczas naszego zderzenia.
- Nie obchodzi mnie to. W ogóle mnie już nie obchodzisz. Chociaż... Nigdy mnie nie obchodziłeś, Mariusz. Jesteś jakiś dziwny. Za dużo w tobie miłości, opiekuńczości i tego pieprzonego zaufania. Myślałam, że skoro jesteś siatkarzem, do tego cholernie przystojnym, to będziesz inny. Ale jednak pozory mylą. Sportowcy zwykle są zadufani w sobie, bezwzględni. A ty co? Zupełna odmienność. Masz dużo kasy, bo jesteś świetnym siatkarzem, grasz w najlepszej drużynie, wygrywasz i co? Sodówka jeszcze nie uderzyła ci do głowy?
Wybuchnąłem śmiechem.
- Masz naprawdę dziwny światopogląd, Weroniko.
Zignorowała moją uwagę i poprawiła włosy.
- Idę, szkoda mojego cennego czasu na ciebie. - obrzuciła mnie obojętnym spojrzeniem i ruszyła przed siebie. Jeszcze tego mi dzisiaj brakowało.
- Suka. - mruknąłem. Ona znów odwróciła się w moją stronę, mrużąc oczy.
- Co powiedziałeś?
- Prawdę.
Ruszyłem w stronę mojego domu, zostawiając ją samą. Tym razem biegłem szybciej i już po piętnastu minutach zamykałem drzwi mojego mieszkania. Wziąłem szybki prysznic i położyłem się spać. Ku mojemu zdziwieniu sen przyszedł szybko.

Wszystkie dni mijały tak samo. Była już niedziela. Znów wstałem koło południa. Poszedłem zjeść obiad do pobliskiego KFC, a później na siłownię. I tak codziennie. Nie działo się nic nadzwyczajnego. Zostały mi tylko dwa dni na podjęcie decyzji, a ja nadal byłem w kropce. Na siłowni wyciskałem z siebie siódme poty, bo to bardzo mi pomagało. Przestawałem myśleć o wszystkich problemach i decyzjach i po prostu dbałem o to, by zmęczyć się maksymalnie. Tylko po to, aby późnym popołudniem wrócić do domu, paść na kanapę i z czystym sumieniem oglądać telewizję. Przynajmniej miałem świadomość, że nie tracę formy. To, że jeszcze nie byłem pewny sezonu reprezentacyjnego nie znaczy, że tak samo jest z sezonem klubowym. Mam zapewnione miejsce w składzie Skry, a to nawet nie wszystko, bo uzgodniłem z władzami klubu i sztabem trenerskim, że znów wrócę na atak. Tam, gdzie czuję się najlepiej. Chociaż coś się układa, więc chyba nie jest jeszcze tak katastrofalnie, prawda?

*   *   *

PIĄTECZKA.
Zmieniałam dużo razy, ale wreszcie jest. 

Mecz w Miliczu świetny! Nie ma to jak pół metra od siatkarzy w kwadracie dla rezerwowych i niecałe dwa metry od boiska. I tyle autografów!
Byłam w niebie, pierwszy mecz na żywo jak najbardziej udany! :)

Wiem, że trochę zaniedbuję komentowania waszych blogów, przepraszam.
Ale przysięgam, że każdy rozdział czytam, tylko nie zawsze mogę skomentować!

Uwielbiam zaczynać weekend od wtorku *.*

Wszyscy, którzy chcą być informowani o nowych rozdziałach zapraszam TUTAJ

czwartek, 16 maja 2013

4.

"Nie składaj obietnic, 
jeżeli nie jesteś pewny czy zamierzasz
ich dotrzymać."
( part 2 )

            - Co cię dręczy? - spytała ni stąd, ni zowąd. Spojrzałem na nią, unosząc jedną brew. Nie patrzyła na mnie, tylko chwyciła mnie za rękę i zaczęła ciągnąć przed siebie. Przeszliśmy kilkanaście metrów, kiedy w końcu zatrzymała się, a moim oczom ukazał się ogromny dół. Ostrożnie zeszła na jego dno, ciągnąc mnie za sobą. 
- Lubię to miejsce. Bardzo rzadko ktoś tu przychodzi, można w spokoju pomyśleć i odizolować się od ludzkości. - uśmiechnęła się, zamyślona. Rozejrzałem się. Czułem się, jakby ktoś uwięził mnie w dziurze. Była naprawdę głęboka, ale nie stroma, więc nikt nie miałby problemu żeby zejść na dół. Adela rozłożyła się na ciepłym piasku, więc ja zrobiłem to samo. Skrzyżowałem ręce pod karkiem i spojrzałem w niebo. Noc była bezchmurna, dlatego na czarnym sklepieniu widać było co najmniej milion gwiazd. 
- No więc? - odezwała się. Westchnąłem. 
- Nic. 
- Nie kłam, nie jestem ślepa. Może mogę ci jakoś pomóc? 
- Nie. Nie możesz. I nie mam ochoty o tym rozmawiać. 
- Chodzi o twoją pracę? Nie interesuje się zbytnio sportem, ale wiem, że jego uprawianie ciągnie za sobą dużo poświęceń. - drążyła, chociaż wydawało mi się, że dałem jej do zrozumienia, że nie ma tego robić. Milczę. Ona nie. - Wiesz, że nie możesz ciągle uciekać? Nie warto. Będzie ci stokrotnie lepiej, kiedy się komuś wygadasz. Nie zgrywaj twardziela i nie udawaj, że wszystko masz pod kontrolą i że ze wszystkim sobie radzisz. Po co wszystko komplikujesz? 
- Ty nic nie rozumiesz. - zacisnąłem zęby. Byłem zły, bo miała rację. 
- To pozwól mi zrozumieć, Mariusz.
Pokręciłem głową. 
- Nie. Przynajmniej nie dziś. - uciąłem. Adelajda pokiwała powoli głową, po czym położyła ją z powrotem na piasku, wpatrując się w niebo. Znów zapadła cisza. Myśli w mojej głowie szalały, doprowadzając mnie do skrajności mojej cierpliwości. Czułem się, jakby ta dziewczyna przejrzała mnie na wylot albo jakby umiała czytać w moich myślach. Odwróciłem głowę w jej stronę. Wpatrywała się w miliony migocących gwiazd, przesypując piasek z jednej ręki do drugiej nad swoim brzuchem. Jej klatka piersiowa unosiła się miarowo. Było tak cicho, że aż mnie to trochę przerażało. Słyszałem bicie własnego serca i swój oddech. Natomiast jej oddech był bezszelestny. Nawet morze było teraz tak spokojne, że fal nie było prawie słychać. 
Czemu jesteś taka tajemnicza, Adelajdo? 
Nie wypowiedziałem tego pytania na głos, nawet nie miałem takiego zamiaru. Ale nagle ona też odwróciła głowę w moją stronę i spojrzała mi w oczy. 
- Nie zastanawiaj się dlaczego taka jestem. - no jak Boga kocham, ona umie czytać w myślach! - Zgadłam? Ja chcę po prostu tobie pomóc. 
- A ja naprawdę nie potrzebuję twojej pomocy. Niczyjej pomocy. - skłamałem. Znowu.
Moi rodzice od maleńkości wpajali mi, że nie mam kłamać, bo prędzej czy później prawda i tak wyjdzie na jaw. I starałem się tego nie robić, ale ostatnio prawie każde zdanie, które wypłynęło z moich ust zawierało w sobie jakieś kłamstwo. Mniejsze lub większe, ale zawsze jakieś. Powoli oddalam się od wszystkich i wszystkiego, co kiedyś miało dla mnie ogromną wartość. Od rodziny, przyjaciół. Od fotografii, od siatkówki. Moje dwie największe pasje. Schodzą powoli na drugi plan, tak, jak wszystko inne. 
- Ten świat jest jakiś pojebany dziś, nie sądzisz? - zacytowałem Pezeta, który w większości zajmuje kartę pamięci mojego odtwarzacza. Adela roześmiała się i całym ciałem odwróciła się w moją stronę. 
- Wiesz co mnie boli? Że w głowach się pierdoli. - wyrecytowała dobrze znany mi wers z jednej z piosenek Paktofoniki. Uśmiechnęła się. 
- Posłuchaj... - zaczęła. Myślałem, że znów zacznie ten sam temat, ale kiedy już miałem jej przerwać, ona kontynuowała. - Żyj. Bądź szczęśliwy. Uśmiechaj się. Kto wie? Jutra może przecież nie być. Już  d z i ś podziel się ze wszystkimi swoją radością. Już  d z i ś  uroń choć jedną łzę. Nie wstydź się, wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Już  d z i ś  zacznij naprawdę żyć. Już  d z i ś  zacznij marzyć. Pamiętaj, że jeżeli człowiek przestaje marzyć - umiera. D z i ś. Bo nigdy nie wiesz, czy nadejdzie to cholerne jutro. Wiem, co mówię. Dziś jest najważniejsze. Dziś jest jedyne, więc korzystaj. Proszę. - po policzku spłynęła jej pojedyncza łza, która pod wpływem światła księżyca zamigotała, jak gwiazda. Cholera. Niewiele myśląc przewróciłem się na bok, w jej stronę. Uniosłem rękę do jej twarzy i kciukiem delikatnie wytarłem łzę, uśmiechając się - mam nadzieję - pokrzepiająco.
- Skąd to wszystko wiesz? Dlaczego jesteś tak bardzo przekonana o tym, że jutra może nie być?
Wbiła we mnie tak intensywne spojrzenie, że poczułem nieprzyjemny skurcz w żołądku. Jej ciemne oczy szkliły się i podobnie jak łza, która przed chwilą spływała po jej policzku, błyszczały pod wpływem srebrnego światła księżyca.
- Nie ważne. - powiedziała twardo, ani na sekundę nie odrywając stalowego wzroku od moich oczu. - T y  tego nie zrozumiesz.
Otworzyłem buzię, ale chwilę później ją zamknąłem. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Totalnie mnie zatkało i ona z pewnością to zauważyła, bo uniosła lekko prawy kącik ust, parskając cicho i wywracając oczami. Wstała i otrzepała się z piasku.
- Będę musiała już iść.
- Odprowadzę cię. - odpowiedziałem szybko, również wstając. Adela pokiwała tylko ledwo zauważalnie głową. Wyszliśmy z dziury i ruszyliśmy w stronę molo. Włożyłem ręce w kieszenie spodni i patrzyłem na morze, które z resztą było mało widoczne w ciemności.
- Słyszałam, że dzisiaj wyjeżdżasz. - bardziej stwierdziła, niż zapytała. Westchnąłem, zastanawiając się nad odpowiedzią. Czy naprawdę tego chciałem? Chciałem znowu uciekać? Dokąd w ogóle bym pojechał? Do Bełchatowa albo Łodzi, żeby znów znosić to wszystko?
A jakie mam powody do tego, żeby nie zostać w Kołobrzegu? Przecież tutaj nikt nie wie, co się stało. Tutaj nie ma tak dużo ludzi, którzy na każdym kroku pytają mnie czy już się zdecydowałem. Tutaj jest morze, które tak bardzo uwielbiam, tutaj są teraz moi najlepsi przyjaciele, którzy przyjechali tu specjalnie dla mnie, tutaj jest Adelajda, która cały czas jest dla mnie zagadką i cały czas mnie zaskakuje.
Może jednak nie warto wyjeżdżać? Może warto zostać tutaj do końca, tak jak planowałem?
- Nie wiem. - odpowiedziałem w końcu.
- Obiecasz, że zostaniesz? - spytała cicho. Znów nastała cisza, która nie trwała długo, bo za naszymi plecami usłyszeliśmy wołanie.
- Adela! Adeeeeeelaa! - odwróciliśmy się w tym samym momencie. Zobaczyłem tylko niewielką dziewczynę, prawie tak niską jak Adelajda, o bardzo jasnych, blond włosach, które lśniły w blasku księżyca. Kiedy podeszła bliżej zobaczyłem, że ma bladą karnację, ale twarz oblaną czerwonymi rumieńcami. Była pod wpływem alkoholu.
- Kostka, co ty tutaj robisz? - Adela wywróciła oczami, podchodząc do dziewczyny i kładąc jej dłonie na ramionach.
- Stoję przecież - wybełkotała. - A kto to jest? Skądś znam ten ryjek... - wskazała na mnie, a ja uśmiechnąłem się, powstrzymując śmiech. Bełkotała tak śmiesznie, swoim wysokim głosem, że trochę przypominała mi Winiarskiego, kiedy po wygraniu Ligii Światowej w dwa tysiące dwunastym roku trochę za ostro poimprezowaliśmy. Adelajda westchnęła i odwróciła się w moją stronę.
- To jest Mariusz, Mariusz Wlazły. A to jest Konstantyna Kubiak. - wspomniana dziewczyna syknęła cicho.
- Błagam cię, przestań. Jestem Kostka, Kostka Kubiak. Żadna Konstantyna, zrozumiałeś? I nie jestem rodziną z żadnym siatkarzem, nie. - zaczęła gwałtownie wymachiwać rękami.
- Dobrze, dobrze. My już lepiej pójdziemy. - Popchnęła lekko Kostkę w stronę molo, odwracając się znów w moją stronę. - Proszę cię... Nie... Nie wyjeżdżaj jeszcze, dobrze? I pomyśl nad tym, co ci mówiłam. Proszę. - wyszeptała jeszcze i ruszyła za dziewczyną, która chwiejnym krokiem wchodziła już na molo.
Jeszcze większy mętlik w głowie?
Kurewsko idealnie.

*   *   *

No to jedziemy z tym koksem!
Nie wiem, co ile będą pojawiały się nowe rozdziały, jak się napiszą, to będą. 
Rozdziały będę mniej więcej takiej długości, jak ten do góry, to zależy jak będę musiała 
podzielić dany rozdział czy jak poniesie mnie wena ;)
Mam nadzieję, że jak na razie jest to znośne i będziecie chciały czytać ;)

Bardzo, b a r d z o, proszę wszystkich, którzy chcą dostawać 
powiadomienia o nowych rozdziałach o wpisywanie się TUTAJ
Proszę także tych, którzy już pisali mi w komentarzach, WSZYSTKICH!
To mi bardzo ułatwi sprawę, bo już się z tym wszystkim gubię ;)

Także, komentujcie, piszcie jak wam się podoba!
Do zobaczenia!

niedziela, 12 maja 2013

Informowani

           Chciałabym, aby wszyscy, którzy chcieliby dostawać powiadomienia o nowym rozdziale wpisywali się pod ten post. Na przykładzie mojego debiutanckiego bloga wiem, że bardzo łatwo jest pogubić się z tym wszystkim, dlatego chcę mieć wszystkich zapisanych w jednym miejscu.
 Zostawcie tutaj swój adres bloga, strony lub numeru GG :)

środa, 3 kwietnia 2013

3.

"Zawsze trzeba podejmować ryzyko. 
Tylko wtedy uda nam się pojąć,
jak wielkim cudem jest życie,
gdy będziemy gotowi przyjąć niespodzianki,
jakie niesie nam los."

Z natury byłem taki, że wszystko musiałem mieć pod kontrolą. Wszystko musiało układać się po mojej myśli, tak jak chciałem. Wszystko musiało być uporządkowane, bez żadnego bałaganu i harmideru. Spokój i opanowanie było moją domeną i nienawidziłem, kiedy było inaczej.
A teraz właśnie tak było. Nic nie układało się tak, jakbym chciał. Michał Winiarski, Michał Bąkiewicz oraz Krzysztof Ignaczak bardzo dobrze dbają o to, żebym spokoju nie miał, nie mówiąc już o moim opanowaniu i cierpliwości. Robią wszystko, żeby mnie wkurzyć i muszę przyznać, że udaje im się to znakomicie. Od kilku godzin doprowadzają mnie do białej gorączki. Nie odstępują mnie na krok, cały czas nawijając o byle czym. Nawet teraz, kiedy idziemy po zatłoczonym molo.
- Mariusz, a co będziemy dzisiaj robić? - spytał Bąkiewicz.
- Ej, powiedziałeś to jak Fineasz! No wiesz, ten z tej bajki "Fineasz i Ferb"! - zapiszczał Igła. Spojrzałem na niego pobłażliwym wzrokiem. - No co, moje dzieci to oglądają!
I znów zaczęła się zażarta dyskusja o bajkach, które oglądają Sebastian i Dominika. Miałem ich serdecznie dość.
- Hej, hej! STOP! - wrzasnąłem, żeby ich uspokoić, bo po kilku minutach krzyczeli tak głośno, że słychać ich było w Spale. Ucichli natychmiast, spoglądając na mnie. - Czy wy możecie choć raz zachowywać się jak porządni, dorośli ludzie? - spytałem błagalnie.
- Nie. - mruknął Winiarski, ale widząc mój wzrok wzniósł ręce w obronnym geście. - Żartowałem!
- Mam pomysł! Chodźmy popływać! - wrzasnął Igła. - Przepraszam, chodźmy popływać. - powtórzył tym razem szeptem. Po chwili zastanowienia zgodziłem się mając nadzieję, że pójdą się kąpać, a mnie zostawią w spokoju. Wróciliśmy do hotelu i zabraliśmy najpotrzebniejsze rzeczy. Usadowiliśmy się w najbardziej wyludnionej części plaży, ponieważ Bąkiewicz i Winiarski "chcieli mieć ładne widoki". Ku mojej radości cała trójka poszła pływać, a ja wreszcie zostałem sam. Wyłożyłem się na kocu i zamknąłem oczy, czując jak gorące słońce przyjemnie muska moją twarz. Mój spokój nie potrwał długo. Po niecałych piętanstu minutach ktoś oblał mnie zimną wodą.
- Macie przejebane, obiecuję! - tym razem to ja wrzasnąłem, łamiąc swoje wyimaginowane zasady bycia porządnym, dorosłym człowiekiem. Rozejrzałem się, ale nigdzie nie zauważyłem żadnego z chłopaków. Zamiast ich zobaczyłem szeroko uśmiechniętą Adelajdę.
- Nie wiedziałam, że jesteś taki agresywny. - zaśmiała się. Wzruszyłem ramionami.
- Przepraszam, myślałem, że to ci moi lekko chorzy psychicznie koledzy.
- Czyli ja nie mam przejebane? - usiadła obok mnie. Spojrzałem na nią. Uśmiech nawet na moment nie schodził z jej twarzy, co było dość irytujące. Patrzyła na mnie intensywnie czekoladowymi oczami.
- Oczywiście, że nie. - mruknąłem, odwracając wzrok w poszukiwaniu moich towarzyszy. Jak na złość nigdzie ich nie było. Zacząłem zastanawiać się czy robią to wszystko specjlanie. Wtedy, kiedy chcę spokoju nie odstępują mnie na krok, a kiedy ich potrzebuję zapadają się pod ziemię. Okręcałem się na wszystkie strony świata, ale nigdzie nie było widać żadnego olbrzyma.
- To świetnie. - kiedy usłyszałem głos Adeli znów obróciłem się w jej stronę. Westchnąłem. Jakoś zniosę jej obecność, przecież nie powiem jej, że ma sobie pójść, bo chcę zostać sam. Żaden z nas nie odzywał się ani słowem, ale nie było czuć skrępowania czy napiętej atmosfery. Wręcz przeciwnie, czuliśmy się w swoim towarzystwie świetnie.
- Opowiesz mi coś o sobie? - mówi nagle, nawet na mnie nie spoglądając.
- A co byś chciała wiedzieć? - pytam po chwili. Nigdy nie byłem specjalistą w mówieniu o sobie. Adela wzruszyła ramionami.
- To, co mogę. - zaskoczyła mnie tą odpowiedzią.
- No cóż - zacząłem po chwili zastanowienia. - Mariusz Wlazły, siatkarz, mieszkam w Bełchatowie. Jestem zawodnikiem PGE Skry Bełchatów. No cóż - powtórzyłem, podsumowując. - To chyba wszystko.
Adela znowu wybuchnęła śmiechem. Doprawdy, czy ona musi ciągle być taka radosna?
I irytująca.
- Okej, jeżeli tylko tyle mogę wiedzieć, to chyba... - nie dokończyła, bo obok mnie na koc opadł Ignaczak, a obok Adeli Winiarski.
- O stary, jaka ta woda jest zimna! - jęknął Michał.
- Uroki morza Bałtyckiego - odezwała się Adela, uśmiechając się wesoło. Michał i Krzysiu jak na komendę wznieśli się na łokciach i spojrzeli na dziewczynę.
- Adelajda?! - pisnął Winiarski, a ja uderzyłem się w czoło z otwartej dłoni.
- Tak, Adelajda Michalska. - uśmiechnęła się do niego, wyciągając dłoń. Michał usiadł i uścisnął jej małą dłoń. Później to samo zrobił Krzysiek, przedstawiając się Adeli z nonszlancją.
- Nareszcie mamy okazję cię poznać! Ale nie ma tu tego, który chciał tego najbardziej. - zaśmiał się, rozglądając się za Bąkiewiczem. Na szczęście naszego kolegi nie było nigdzie widać.
- Naprawdę? A któż to taki?
- Michał Bąkiewicz, nikt taki. - wyszczerzył się Krzysiu. Później rozmowa potoczyła się sama. Cała trójka dyskutowała na wszystkie możliwe tematy. Przez niecałe dwie godziny dowiedziałem się o dziewczynie więcej niż przez czas, który dotychczas z nią spędziłem. To było głupie. Nie rozumiałem dlaczego się uczepiła. Przecież nie dogadywałem się z nią tak dobrze jak moi koledzy.
Cóż, a może dlatego, że nawet nie próbowałem?
Co się ze mną dzieje?! Dziwnym sposobem zazdrościłem Krzyśkowi i Michałowi tego, że tak dobrze dogadują się z Adelajdą. A jeszcze kilka godzin temu uważałem ją za irytującą, upierdliwą dziewczynę o złych manierach. Chyba to ja jestem wariatem, a nie oni.

"Nie składaj obietnic, 
jeżeli nie jesteś pewny czy zamierzasz
ich dotrzymać."
( part 1 )

Proszę bardzo - mam to, czego tak bardzo pragnąłem. Mam spokój i ciszę. Siedzę sam w hotelowym pokoju, podczas gdy obaj Michałowie i Krzysiu poszli na spacer z Adelą. Dlaczego nie poszedłem z nimi? Sam nie wiem. Chyba nie mogę znieść tego widoku ich wszystkich razem. Czy to możliwe, że nieświadomie uzależniłem się od tej dziewczyny? Od jej wiecznego uśmiechu, próby poprawiania mi humoru i szalonych pomysłów? Mimo, że wcześniej uważałem ją za wariatkę, chyba wcale tak nie myślałem. Może po prostu zazdrościłem jej tego optymizmu z jakim podchodziła do każdej sprawy? Ja tak nie potrafiłem. W każdym razie nie teraz. Nie teraz, kiedy każdy czeka w napięciu na moją decyzję. Na zwykłe tak lub nie, wypowiedziane z moich ust w stronę trenera Anastasiego. Nie teraz, kiedy wszystko tak bardzo mi się pokomplikowało. W mojej sytuacji nie dało się patrzeć w przyszłość z optymizmem.
Tak bardzo pragnąłem zostać sam, a teraz ta samotność mi ciąży. Mam kilka dni na podjęcie decyzji. Przejechałem setki kilometrów, żeby to wszystko przemyśleć w spokoju, bez presji wywieranej na wścibskie i wyczekujące spojrzenia, które spotykałem na każdym kroku. I co teraz mam? Przejmuję się dziewczyną, którą znam zaledwie trzy dni. Przecież to niedorzeczne. Zastanawiam się nad wcześniejszym wyjazdem do Bełchatowa. Tak, to chyba będzie dobre rozwiązanie. Miałem znaleźć w Kołobrzegu pomoc, a tymczasem znalazłem jeszcze więcej problemów i zmartwień.
Około godziny jedenastej w nocy w odwiedziny przyszli chłopacy. Krzysiu w małym korytarzyku potknął się o moją torbę, przez co puścił wiązankę przekleństw i wchodząc do pokoju spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- A ty co odwalasz? - spytał z wyrzutem.
- Spakowałem się i wyjeżdżam.
- Co? - spytali wszyscy trzej na raz.
- Oh, no nie dociera do was jedno, zwykłe słowo? Wyjeżdżam. Wracam do Bełchatowa.
- Ale jak to? Przecież miałeś tu zostać do poniedziałku!
- Plany się zmieniły. Ale przecież wy możecie tu zostać, nic nie stoi na przeszkodzie.
- Wiem! Zdecydowałeś się już?! - spytał podekscytowany Winiarski. Spojrzałem na niego podnosząc brew i kręcąc przecząco głową. Michał spuścił głowę z cichym przekleństwem. - To nie rozumiem czemu wracasz.
- Może przez nas? No tak, przecież to oczywiste. - odezwał się Bąku, a ja spojrzałem na niego ze zdziwieniem. No tak, czyżbym do tego wszystkiego jeszcze ranił moich przyjaciół? Wspaniale.
- Nie, to nie tak. - westchnąłem. - Zrozumcie, mam teraz ciężki okres w życiu. Potrzebuję jakiejś stabilizacji, muszę się odnaleźć, bo nie wyrabiam. Wy jesteście i będziecie moimi przyjaciółmi. Przecież to wiecie. - spojrzałem na każdego z osobna, mając nadzieję, że mnie zrozumieli i nie będą źli. Pokiwali w zamyśleniu głowami.
- Rozumiemy. Rób jak uważasz. - powiedział Igła, wstał i wyszedł z pokoju, a za nim wyszli Bąku i Winiar. Opadłem na łóżko z westchnieniem bezsilności. Próbowałem usnąć, ale za nic w świecie nie mogłem dostać się do krainy Morfeusza. W końcu wstałem, z szafki nocnej wziąłem słuchawki, nałożyłem bluzę, buty i wyszedłem z pokoju. Korytarz był pogrążony w mroku. Kiedy przechodziłem przez hol, recepjonistka spojrzała na mnie krzywo, ale ja już nie zwracałem na to uwagi. Założyłem słuchawki i puszczając muzykę najgłośniej, jak tylko pozwala na to mój sprzęt. Tradycyjnie wybrałem się na spacer po molo, a później zszedłem na plażę i przemierzając ją brzegiem morza, wpatrywałem się w horyzont. Czułem się strasznie dziwnie z tym wszystkim. Nie rozumiałem niczego wokół, a najbardziej siebie. Chyba pierwszy raz w życiu się tak czułem. Nagle ktoś zakrył mi oczy. I czułem, że ten ktoś zrobił to z ogromną trudnością, bo moje oczy zasłaniały tylko opuszki palcy. Odwróciłem się i ściągnąłem słuchawki. Nawet nie byłem zaskoczony, kiedy naprzeciwko mnie ujrzałem Adelajdę. Zdążyła już mnie przyzwyczaić do tego, że pojawia się zawsze, wszędzie i o każdej porze.
- Co ty tu robisz?
- Myślisz, że tylko ty możesz spacerować po plaży?
- Piętnaście minut po północy?
- To idealna pora. - uśmiechnęła się promiennie, a ja pokiwałem tylko głową. - Mogę do ciebie dołączyć?
- Jasne. - zgodziłem się. Ramię w ramię ruszyliśmy brzegiem morza. Na początku szliśmy w ciszy. Znów zastanawiałem się po co do mnie przychodzi? Po co spędza ze mną czas?



Myślę, że nie jest źle. Potrzebuję waszej rady. Mam dodawać rozdziały jednocześnie tutaj i na as-prosto-w-serce czy najpierw skończyć ten pierwszy blog, a później dokończyć tego? 
Da się czytać takie coś? Będę starała się poprawiać, ale naprawdę mam ostatnio problemy, więc jeżeli się nie podoba to piszcie. ;)

http://ask.fm/Voolley

sobota, 2 marca 2013

2.

"Oto klucz do szczęścia:
nie brać rzeczy zbyt tragicznie, 
robić co możecie najlepszego w danej chwili, 
życie uważać za grę, a świat za boisko."

Po krótkim, porannym prysznicu poszedłem na śniadanie. Złapałem się na tym, że nie mogę doczekać się, kiedy zobaczę Adelę. Mario, przecież to wariatka. Idziesz tylko na śniadanie. Usiadłem przy stoliku i zamówiłem małe śniadanie. Czekając na danie, rozglądałem się po sali. Była zapełniona przez ludzi w różnym wieku, a nawet o różnych narodowościach. Dało się usłyszeć rozmowy po angielsku. 
Długo nie musiałem czekać na moje śniadanie. Jadłem powoli, myśląc co mogę dziś robić. Kiedy zauważyłem za barem Adelę, szybko dokończyłem posiłek i ruszyłem w jej stronę. 
- Cześć - przywitałem się, siadając na krzesłku stojącym przy ladzie. Przez chwilę nie odezwała się, ani nawet nie podniosła na mnie wzroku, pisząc coś w dużym zeszycie.
- Cześć, Mario. - w końcu podniosła głowę i uśmiechnęła się do mnie. - Samkowało? 
- Jasne. - zaśmiałem się. Urwałem, bo jakiś mężczyzna podszedł do Adeli i złożył zamówienie. Przez chwilę biłem się z myślami. - Masz dzisiaj trochę wolnego czasu? 
- Mam, za jakąś godzinę aż do wieczora. - uśmiechnęła się. 
- Miałabyś ochotę gdzieś wyjść ze mną? - spytałem trochę niepewnie. Adela posłała w moją stronę jeszcze jeden, szeroki uśmiech i kiwnęła głową. 
- Chętnie. Przyszedłbyś tu po mnie o dwunastej? 
- Oczywiście, to do zobaczenia. - pożegnałem ją uśmiechem i wyszedłem z stołówki do swojego pokoju. 
Równo z zamknięciem drzwi do pokoju rozdzwonił się mój telefon. Spojrzałem na wyświetlacz, gdzie szczerzył się do mnie Winiarski. Wziąłem głęboki oddech i nacisnąłem zielony przycisk.
- No nie wierzę! Bąku, kurwa, nasz szanowny kolega raczył odebrać! - wydarł się Michał.
- No sorry, no. - wydukałem, siadając na łóżko i włączając telewizor.
- No sorry, no! - przedrzeźnił mnie. Przed oczami pokazał mi się Winiarski, wymachujący rękoma. - Skopiemy ci z chłopakami ten twój kapitański tyłek! Jeeezu! 
- Winiarski, ogarnij się. - powiedziałem ze spokojem. Ta cała sytuacja strasznie mnie bawiła. Lubiłem, kiedy Winiarski się wkurzał i krzyczał. Żałowałem tylko, że nie mogę go teraz widzieć.
- Ja mam się ogarnąć? JA?! To ty się, kurwa, ogarnij! Znikasz bez słowa, nie odbierasz telefonów! - na chwilę zapadła cisza, było słychać tylko szmery. - Gdzie jesteś?! - wydarł się nagle, przez co prawie wypuściłem komórkę z rąk.
- Myślisz, że ci powiem? - zaśmiałem się. Znów zapadła cisza. Oczami wyobraźni zobaczyłem, jak Michał zaciska pięści i zęby. Komiczny widok. Usłyszałem, jak wziął kilka głębszych oddechów.
- Jeszcze cię znajdziemy, Mario. Korzystaj z życia, bo niewiele ci go zostało. - powiedział i rozłączył się. Westchnąłem i pokręciłem głową.
Winiarski był moim dobrym przyjacielem, ale naprawdę potrzebowałem odizolować się od wszystkich chociaż na kilka dni. Wiedziałem, że czeka na moją decyzję, ale ja jeszcze jej nie podjąłem.

Chociaż na chwilę udało mi się zapomnieć, po co tak właściwie uciekłem do Kołobrzegu, ale telefon od Winiarskiego przywołał mnie do rzeczywistości. Znów siedziałem na łóżku, pustym wzrokiem wpatrując się w telewizor. Mam tak mało czasu, wszyscy oczekują ode mnie, że się zgodzę. Ale ja nie jestem pewnien, czy tego chcę. Nie chcę znów przechodzić tego wszystkiego drugi raz. W telewizji zaczęły się popołudniowe wiadomości. Szczerze odechciało mi się wyjścia z Adelajdą, ale stwierdziłem, że skoro sam się z nią umówiłem, to nie mogę tego teraz odwołać. Założyłem więc buty i ruszyłem na stołówkę. Adela czekała już na mnie, kiedy mnie zobaczyła uśmiechnęła się wesoło. Spróbowałem zrobić to samo, ale wyszedł z tego tylko niewyraźny grymas. Dziewczyna przyjrzała mi się uważnie.
- Chodźmy. - powiedziałem, ruszając w stronę wyjścia z hotelu. Przez kilkanaście minut szliśmy w ciszy. Przeklinałem się w duszy, co mnie napadło, żeby z nią dzisiaj wychodzić. Co mnie napadło, żeby w ogóle kiedykolwiek z nią gdzieś iść?!
- Może pójdziemy na lody? - odezwała się.
- Jasne. - uśmiechnąłem się. Już sobie to wyobrażam. Weszliśmy do lodziarni. - Jaki smak?
- Truskawkowo-waniliowe. - odpowiedziała z uśmiechem. Zamówiłem lody truskawkowo-waniliowe oraz czekoladowo-waniliowe. Ubóstwiam truskawki, ale nienawidzę lodów truskawkowych.
Znów wyszliśmy na słońce.
- Na długo tutaj zostajesz?
- Chciałbym, ale nie mogę. Do końca tygodnia muszę dać wiadomość i nie ma mnie. - powiedziałem bez żadnych emocji, wzruszając lekko ramionami. Adela westchnęła ciężko, niespodziewanie chwyciła mnie za rękę i pociągnęła z całej siły. - Ej!
Nie odezwała się ani słowem, tylko wciąż ciągnęła mnie za sobą. Wreszcie stanęliśmy. Spojrzałem na nią, marszcząc brwi.
- O co ci chodzi? - spytałem.
Boże, z kim ja się zadaję?
- Chodźmy na bungee! - powiedziała, uśmiechając się szeroko i wskazując na cztery trampoliny i sprzęt do skakania. Uniosłem wysoko brwi.
- Żartujesz sobie ze mnie?
- Oj, przestań! Chodź! - znowu pociągnęła mnie za rękę w stronę stoiska z bungee.
- Adela, przestań, przecież to chore! To jest sprzęt dla dzieci, ja jestem za duży, jestem za ciężki, dzieci czekają, jestem dorosły, Adela! - zacząłem nawijać trzy po trzy, żeby tylko jakoś wymigać się od niszczęsnej trampoliny. Ale ona w ogóle mnie nie słuchała.
- Dzień dobry, mam takie pytanie. Czy ja i mój kolega - tu wskazała palcem na mnie. - moglibyśmy poskakać trochę? - uśmiechnęła się miło do niskiego, pulchnego mężczyzny, a ten przyjrzał mi się badawczo.
- Oczywiście, nie ma sprawy. - uśmiechnął się, a przetrałem twarz dłonią.
- Adelaa, ja nie mam ochoty. W ogóle, proszę cię, jak ja mam na tym skakać? - spojrzałem na nią błagalnie, ale ona tylko wybuchnęła śmiechem.
- Przyda ci się trochę rozrywki, Mario, bo nie mogę patrzeć jak jesteś taki smutny i obojętny na wszystko i wszystkich. - poklepała mnie po ramieniu. - No nie daj się prosić! - zaśmiała się perliście. Spojrzałem na nią, jakby była wariatką. Co ja mówię?! Przecież ona jest wariatką!
- Nie. - powiedziałem stanowczo. Nie miałem najmniejszego zamiaru skakać na trampolinie. - Jak się połamię to trenerzy mnie pozabijają. Wszyscy mnie pozabijają. - próbowałem się jakoś wymigać, ale byłem świadomy tego, że moje wymówki są marne.
- Mariusz, nie dobijaj mnie. - roześmiała się. - No co ci szkodzi? Chodź! - popchnęła mnie w stronę trampoliny. Zrezygnowany wywróciłem oczami.
- No dobra, ale tylko na moment. - ściągnąłem buty i czekałem, aż przypmną mi te wszystkie pasy. W co ja się wpakowałem? Jak chłopaki się dowiedzą, to nie będę miał życia. Spojrzałem na Adelajdę, która stała już przypięta, skakając lekko na trampolinie. Kiedy zauważyła, że na nią patrzę uśmiechnęła się szeroko i pomachała mi. W końcu wszedłem na trampolinę i czułem się strasznie. Wszyscy patrzyli, jak dwumetrowy facet skacze sobie na bungee.
Naprawdę fascynujący widok.
Zacząłem skakać lekko, a po dziesięciu skokach krzyknąłem do Adeli.
- Dobra, już się nabawiłem.
Usłyszałem jak wybucha śmiechem.
- Maaaariusz, no proszę cię! Jak byłeś mały na pewno skakałeś na trampolinie, przypomnij sobie, jaka była z tego frajda. Pozwól, żeby te czasy wróciły. Chociaż na chwilę. - uśmiechnęła się do mnie, a po chwili patrzyłem jak wywija fikołki. Westchnąłem i zacząłem się odbijać coraz wyżej. Po kilku minutach nawet zaczęło mnie to bawić i nie zważając już na zdziwione, gardzące i rozbawione spojrzenia oraz mając gdzieś aparaty strzelające mi tysiące zdjęć zacząłem skakać wysoko, śmiejąc się razem z Adelą.
Kiedy zeszliśmy z trampolin, nie mogłem pozbyć się uśmiechu.
- Widzisz jak ci się humor poprawił! Takiego uśmiechniętego lubię cię o wiele bardziej. - śmiała się. Pokręciłem głową.
- Jesteś wariatką. - stwierdziłem ze śmiechem.
- Możliwe. - uśmiechnęła się do mnie szeroko. - Chyba musimy już wracać, praca wzywa.
- Oczywiście. - ruszyliśmy w stronę hotelu. W głowie mi się nie mieściło, że skakałem na bungee, jak jakieś małe dziecko.
Wariatka.

Kiedy leżałem w swoim hotelowym pokoju, oglądając jakiś strasznie nudny serial zasnąłem, ale nie dane mi było długo odpocząć, bo usłyszałem trzask drzwi. Otworzyłem oczy i odruchowo odsunąłem się do tyłu.
- Co ty tutaj robisz?! - moje oczy przybrały wielkośc pięciozłotówki. Nigdy w życiu nie spodziewałbym się jego tutaj.
- Mówiłem, że cię znajdziemy, głąbie. - powiedział z uśmiechem i wyszedł na chwilę. - Bąku, Igła chodźcie!
Po chwili znów wszedł do pokoju, a za nim Bąkiewicz i Ignaczak. Wytrzeszczyłem oczy jeszcze bardziej.
- Ja pierdole, zero prywatności. - powiedziałem, mordując przyjaciół wzrokiem. Igła zachichotał.
- No nie martw się, my ci nie zabronimy poskakać na trampolinie! - zaczął śmiać się ze mnie, a Winiarski i Bąkiewicz mu zawtórowali. Wiedziałem, że jak się dowiedzą to nie dadzą mi żyć.
- Skąd wy w ogóle o tym wiecie? I jak mnie znaleźliście?
- Siedzimy sobie u mnie w domu i oczywiście Igła był na Twitterze i Facebook'u. Ogląda sobie, ogląda i nagle widzi Mariusza Wlazłego skaczącego na Bungee w Kołobrzegu. Później to już były formalności, żeby cię znaleźć. - wyszczerzył się Michał Winiarski.
- Jesteście pokręceni, wszyscy. Na czele z Adelą.
- Adelą? Jaką Adelą? - ożywił się Bąku.
- To ta dziewczyna, co była z tobą na trampolinie? - Igła poruszał zabawnie brwiami, szczerząc się do mnie. Przejechałem dłonią po twarzy.
- Jesteście tu od kilku minut, a już mam was dość. - powiedziałem, wstając z łóżka i kierując się do łazienki. Moi nieproszeni i nie mile widziani goście rozsiedli się na łóżku.
- Ładna ta Adela! - krzyknął Bąku. - Poznasz ją z nami?
- Podwijam kiecę i lecę, Bąkiewicz. - powiedziałem uszczypliwie, po czym przemyłem twarz zimną wodą.
No to teraz mam już całkowicie przejebane, delikatnie mówiąc.

*  *  *

Średnio mi się podoba, ale ja już myślami jestem w Chorwacji, więc proszę nie bijcie mnie :c
No i tutaj chciałam Was powiadomić, że za tydzień na pewno nie pojawi się nowy rozdział, ponieważ w Czwartek w nocy wyjeżdżam do Chrowacji, na wymianę międzynarodową :)